Mężczyzna przyglądał się
wschodzącemu nad taflą niczym niezmąconego jeziora słońcu,
rozjaśniającemu granit nieba spokojnymi, ciepłymi barwami różu,
czerwieni i pomarańczy. Wysokie drzewa Zakazanego Lasu bujały swymi
gęstymi koronami w delikatnym wietrzyku pierwszego dnia września
wysyłając w przestrzeń melodię jaką w stanie były stworzyć
jedynie szumiące liście.
Starzec odetchnął głęboko
świeżym powietrzem napawając się otaczającym go widokiem.
Kilka miesięcy temu były tu
ruiny, leżały martwe ciała a wszędzie unosił się zapach
śmierci, cierpienia i smutku. Kilka miesięcy...Jak nie wiele a
zarazem jak dożo było potrzeba by Hogwart znowu stał się
majestatyczną budowlą jaką był przed Wielką Wojną.
Wiele pracy, wysiłku i potu
trzeba było włożyć w odnowienie szkoły, ale patrząc teraz na
wszystko co osiągnięto, starzec wiedział, że było warto. Tak, z
całą pewnością było warto.
Voldemort nie żył, Wybraniec
w końcu uzyskał upragniony spokój a Hogwart ponownie miał gościć
w swych murach najlepszych z najlepszych. I nawet świadomość tego,
że gdzieś tam ukrywali się nie schwytani zwolennicy Czarnego Pana
wciąż czekający na znak by po raz ostatni uderzyć nie była w
stanie popsuć Albusowi Dumbledore'owi doskonałego humoru.
Koniec z krwią niewinnych,
koniec z czarną magią i strachem. Dziś zaczną się nowe czasy.
Dzisiaj to miały powrócić rzesze uczniów, a w tym ci którzy
walczyli o to by zapanował pokój.
Dyrektor uśmiechnął się
pod nosem słysząc ciche kroki i szelest ocierającego materiału
szaty o kamienną podłogę wieży astronomicznej. Wszędzie
rozpoznałby ten dźwięk, nikt inny nie poruszał się tak cicho a
jednoczenie stanowczo jak...
-Wszystko będzie dobrze
Albusie.-odezwał się głos-Nareszcie zapanuje ład i pokój.
-Tak Minerwo- odparł z
uśmiechem.
Profesor McGonagall stanęła
u jego boku zachwycając się jak uprzednio on sam widokami
wrześniowego poranka.
-Martwisz się zbiegłymi
Śmierciożercami Albusie?
-Kolejne tak moja
droga-przytaknął nie przestając się uśmiechać-Ale to nie dzień
na tak przykre myśli. Dzisiaj otwieramy nową erę naszej szkoły.
Te spokojną, pełną śmiechu i ulgi.
-Okupionej krwią niestety...
Dyrektor odwrócił się do
swej wiernej przyjaciółki patrząc na nią z nieodgadnioną miną.
-Minerwo McGonagall- rzekł
poważnie-Napawasz mnie niechcianym pesymizmem.
Kobieta parsknęła śmiechem
niczym jedna z pierwszorocznych uczennic a z jej twarzy uciekły
wszelkie złe emocje. Musiał przyznać, że gdy nie zwężała w
oburzeniu ust w cienką linię a jej oczy lśniły rozbawieniem
przyjaciółka wyglądała o wiele młodziej...I przyjemniej.
-Wybacz dyrektorze.
Słysząc to Albus zaśmiał
się ciepło. Odwrócił się plecami do widoków z wieży
nadstawiając zapraszająco ramie w kierunku towarzyszki. Profesor
McGonagall z wrodzoną gracją wsunęła w nie swą dłoń i oboje
zeszli schodami w dół, wprost na zalane pierwszymi promieniami
słońca błonia.
-To będzie dobry
dzień-zapewniła kobieta.
-Tak dobry jak czekoladowe
żaby-odpowiedział dyrektor uśmiechając się kącikami ust.
~*~ ~*~ ~*~
-Wstawaj kochanie. No już!
Hop, hop!
Hermiona zamruczała z
niezadowoleniem, kiedy kolejne klaśniecie dłoni rozniosło się po
jej zaspanym umyśle niczym buczenie natrętnej muchy po cichym
pokoju. Nie miała ochoty wstawać. Było stanowczo za wcześnie.
-Kochanie wstawaj!-upomniał
ją głos-Nie zdążymy na pociąg.
Pociąg? Jaki pociąg, na
Merlina?!
-Pociąg!-wrzasnęła zrywając
się z łóżka.
Biegając niczym smagana
ogniem z kąta w kąt pokoju, próbowała sobie przypomnieć gdzie
leżą jej trampki i uszykowane wczoraj wieczorem ciuchy.
-Spokojnie córciu-zawołała
do niej roześmiana mama-Mamy dwie godziny do wyjazdu.
Hermiona zatrzymała się
raptownie patrząc na swą rodzicielkę spod byka.
-Mówiłaś, że się
spóźnimy-sapnęła z wyrzutem.
Kolejna fala perlistego
śmiechu Pani Granger popieściła uszy Hermiony. Chcąc nie chcąc,
sama się uśmiechnęła.
-Gdybym nie użyła kłamstwa
w życiu byś nie wstała.
Dziewczyna westchnęła
głęboko. Co prawda, to prawda.
Zadowolona i zarówno
zezłoszczona kłamstwem mamy, podbiegła do niej i złożyła na jej
policzku czułego całusa.
-Jesteś najlepsza-zawołała
kiedy rozbawiona kobieta wyszła na korytarz ich niewielkiego domku.
-Przecież wiem. Śniadanie
już czeka, pospiesz się.
Hermiona stała jeszcze przez
chwile w drzwiach wodząc wzrokiem za odchodzącą kobietą. Strach
pomyśleć, że tak niewiele brakowało by już nigdy ich nie
zobaczyła.
Trzęsąc głową na boki
odpędziła od siebie złe myśli. Nie, nie czas na to. Wszystko
skończyło się dobrze, znowu byli razem a ona wracała do Hogwartu
by zakończyć ostatni rok nauki.
Hogwart...
Uśmiechnęła się do siebie.
Jedno słowo a tyle wspomnień, tyle przyjemnych wspomnień. Hogwart
to był dom. Ten prawdziwy dom.
Mina zaraz zrzedła jej gdy
tylko pomyślała o swoich przyjaciołach. Na jasną brodę Merlina!
Cieszy się, że wróci do
Hogwartu,cieszy się mogąc znowu podążać jego korytarzami i
przesiadywać w bibliotece, ale...Jak zawsze było jakieś ,,ale''.
Ale ona i Ron już nie byli
przyjaciółmi, parą...stanowczo nie. Po zakończeniu wojny z
Czarnym Panem, przez kilka przyjemnych chwil było im naprawdę
wspaniale ze sobą. Niestety po zauroczeniu przyszła pora na
codzienność, która okazała się mniej magiczna niż sadzili.
Hermiona zmuszona była udać się po swych rodziców, którym dla
bezpieczeństwa zmieniła pamięć a Ron postanowił zostać w domu
by pomóc rodzinie otrząsnąć się po tragedii jakiej doświadczyli
w związku ze śmiercią jednego z bliźniaków.
Od tego momentu ich relacje
zaczęły się pogarszać. Hermiona ulegając namową rodziców by
wykorzystać wakacje na odnowienie kontaktów z braćmi ojca (a było
ich aż sześciu!), podróżowała z nimi po całej Anglii i Europie.
Ron w tym czasie zajmował się rodzina i próbami utrzymania mamy w
kupie.
Ich długie, niemal esejowe
listy z czasem zaczęły zamieniać się w krótkie notatki a i te z
biegiem dni przestały przychodzić. Z ukłuciem żalu Hermiona
przypomniała sobie ostatni z nich, w którym rudzielec oświadczył,
że nie widzi dla nich szans na wspólną przyszłość. I chociaż
bolało ją to jak ją potraktował, w końcu zabrakło mu odwagi by
poczekać i zerwać z nią w cztery oczy, nie mogła powiedzieć, że
bardzo się załamała.
W głębi duszy wiedziała, że
tak będzie. Zbliżyli się do siebie podczas poszukiwań horkruksów, poznali lepiej niż przez wszystkie lata przyjaźni ale
nie byli sobie pisani. Strach, groźba śmierci, to one wpłynęły
na ich uczucia, zmieniając je i sprawiając, że źle je odczytali.
Hermiona westchnęła głęboko
zgarniając z jasnego fotela przygotowane ciuchy. Nie miała
wątpliwości, że teraz nic już nie będzie takie samo. Ona i Ron
nie będą już przyjaciółmi na śmierć i życie, tak samo jak
Harry nie będzie przyjaźnił się z Ginni.
Najmłodsza latorośl rodziny
Weasley'ów również rozstała się ze swym ukochanym, chociaż u
nich wyglądało to o całe nieba bardziej spektakularnie. Wielka
wojna, wiele niemiłych słów i czerwony ślad na policzku Wybrańca.
Tak, tak to się skończyło choć nikt nie wiedział czemu. Oboje
skrzętnie ukrywali powody.
Gryfonka pobiegła szybko do
przyległej do jej sypialni, malutkiej łazieneczki. Podczas
szorowania zębów i szczotkowania włosów, wciąż myślała o
swojej najlepszej przyjaciółce. Nie widziały się od dnia jej
wyjazdu po rodziców. Jak tylko Hermiona wyjechała, a związek Ginni
i Harrego runął niczym domek z kart, ruda postanowiła towarzyszyć
żyjącemu bliźniakowi w podroży dookoła świata.
Podroż ta miała być
uhonorowaniem pamięci Freda, który zaraz po zakończeniu wojny wraz
z Georgiem chciał pozwiedzać kawałek świata. Hermiona cieszyła
się szczęściem przyjaciółki, często ze sobą korespondowały i
wymieniały się widokówkami z miejsc jakie odwiedziły. Ginni
zdawała się być szczęśliwa, choć duch zmarłego Freda jaki
unosił się nad nią i Georgiem nie zachęcał do optymizmu.
Ubrana w krótkie, jeansowe
shorty, jasno pomarańczowy podkoszulek i trampki zbiegła po
schodach do kuchni. Już dzisiaj! To już dziś! Wróci do Hogwartu!
Ginni ma wrócić dopiero za
tydzień lub dwa, ale nawet brak przyjaciółki przy boku nie mógł
sprawić by przestała się cieszyć.
Widząc jej zadowoloną minę
rodzice uśmiechnęli się szeroko. Pan Granger siedział przy
jadalnianym stole spoglądając na córkę ponad rozłożoną gazetą
a mama kręciła się przy palnikach gazowej kuchenki, na której
dochodziły naleśniki.
-Szczęśliwa?-zagadną pan
Granger odkładając gazetę na stół.
-I to jak!-zawołała
Hermiona.
Usiadła na krześle ale zaraz
podskoczyła kiedy wciśnięta w tylną kieszeń shortów różdżka,
wbiła się boleśnie w jej pośladek. Z nachmurzoną miną
wyciągnęła ją na blat i rozmasowała ukłute miejsce. Chwile
potem siedziała przy stole popijając sok pomarańczowy i zajadając
się naleśnikami z dżemem truskawkowym.
Mmmm...Pyszności, pomyślała
lądując do ust kolejną porcję.
-Jesteś spakowana
kochanie?-podpytała mama siadając u boku męża.
Skwapliwie przytaknęła nie
mogąc odpowiedzieć z pełnymi ustami.
-Tak-wysapała przełykając
kęsy-Jeszcze tylko książki.
-Książki?-zdziwił się pan
Granger.
Zarumieniła się się słysząc
rozbawienie w glosie taty. Co w tym takiego dziwnego, że wczoraj
wieczorem czytała książki?W końcu jest pełnoetatowym kujonem.
-Na litość Hermiono-
zawołała mama-Ostatni wieczór wakacji a ty zamiast spotkać się z
przyjaciółmi czytasz książki.
Hermiona zbyła milczeniem
słowa mamy. Jedyni przyjaciele jakich miała byli poza jej
zasięgiem. Harry zapewne zechciałby się z nią spotkać ale zajęty
był renowacją swojego domu, który dostał w spadku po Syriuszu.
Ginni była właśnie w Japonii, a Ron...Cóż, Ron zapewne nie byłby
zachwycony gdyby teleportowała się pod Norą.
Półtorej godziny później,
czarny mercedes kombi zaparkował na parkingu przed wejściem na
dworzec Kings Cross. Hermiona wytoczyła się z samochodu i zajęła
wraz z mamą wypakowywaniem walizek z bagażnika, podczas gdy jej
ojciec pomaszerował dziarsko w poszukiwaniu wózka.
-Jesteś pewna, że wszystko
masz?-zapytała mama z płaczliwą miną.
Co roku tak reagowała. Jakby
Hermiona wyjeżdżała na wojnę a nie do szkoły.
-Tak mamo-przytaknęła.
-I nie chcesz żebyśmy cie
odprowadzili?
Hermiona rozejrzała się po
parkingu. Było tu bardzo wiele aut, znając życie wewnątrz dworca
ludzie kłębili się i przeciskali między sobą niczym szprotki w
puszce. Nie było sensu by ciągnąc rodziców na drugi koniec
dworca.
-Nie mamo-powiedziała z
uśmiechem-Dam sobie radę.
-Och...Mała...
Gryfonka skrzywiła się kiedy
po policzkach mamy popłynęły dwie, duże łzy. Właśnie tego
chciała uniknąć. Teraz mama płakała jak dziecko, któremu
zabrano lizaka, gdyby stała na peronie 9 i3/4, machając siedzącej
w pociągu Hermionie, zalałaby łzami tory. Hermiona dałaby sobie
uciąć rękę, że tak właśnie by było.
-Mamo-szepnęła-Mamusiu, daj
spokój. To tylko kilka miesięcy. Wrócę na przerwę świąteczną.
-Musisz-powiedział
pojawiający się nie wiadomo skąd pan Granger.
Nigdy nie wiedziała jak to
robi, jak znajduje się przy plączącej mamie zanim ledwie łza
skapnie z jej policzków na ziemie. Czasami podejrzewała go o bycie
ukrywającym się czarodziejem.
-Wszyscy moim bracia
zapowiedzieli swój przyjazd do domu babci-przypomniał ojciec-Nawet
twój kuzyn Andy ma wpaść.
-Wiem, wiem-odrzekła
pospiesznie pakując walizki na wózek.
Na smarkającego trolla!
Zapomniała o nadchodzącym
spędzie rodziny Granger. Jej ojciec i dwóch braci wpadło na
genialny pomysł zaciśnięcia relacji rodzinnych podczas gorącego
popołudnia w uroczym domku wujka Boba w Hiszpanii.
No cóż, do świąt jeszcze
daleko. Może coś się zmieni.
Miała przynajmniej taką
nadzieję bo ilość kuzynów i kuzynek w jednym miejscu napawała ją
przerażeniem. Dwadzieścioro troje ludzi mniej więcej w jej wieku w
malutkim domku babci pod miastem!
Jeśli całe życie narzekała
na samotność i bycie jedynaczką to teraz odszczekuje wszelkie
skargi. Jedyne pocieszenie w tym, że niemal wszyscy jej kuzyni i
kuzynki dziwnym trafem okazali się być czarodziejami i czarownicami
(codziennie pytała się jak mogła o tym nie wiedzieć). Wujowie i
ciotki śmiały się, że w rodzinie Grangerów gen magii przechodził
z pokolenia na pokolenie by ujawnić się w końcu naraz, w jednym
czasie.
Ściskając mocno rozpłakaną
mamę i patrzącego z politowaniem na żonę, tatę, Hermiona
pożegnała ich zapewnieniami o powrocie na święta. Wdychając
mocno powietrze w płuca ruszyła przed siebie. Nie mogła, i nie
chciała, zmyć z twarzy głupiego uśmieszku kiedy po dotarciu na
miejsce i przejściu przez barierkę odgradzającą peron 9 i 10 w
końcu znalazła się w świecie do jakiego należała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz