wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 1

Mężczyzna przyglądał się wschodzącemu nad taflą niczym niezmąconego jeziora słońcu, rozjaśniającemu granit nieba spokojnymi, ciepłymi barwami różu, czerwieni i pomarańczy. Wysokie drzewa Zakazanego Lasu bujały swymi gęstymi koronami w delikatnym wietrzyku pierwszego dnia września wysyłając w przestrzeń melodię jaką w stanie były stworzyć jedynie szumiące liście.
Starzec odetchnął głęboko świeżym powietrzem napawając się otaczającym go widokiem.
Kilka miesięcy temu były tu ruiny, leżały martwe ciała a wszędzie unosił się zapach śmierci, cierpienia i smutku. Kilka miesięcy...Jak nie wiele a zarazem jak dożo było potrzeba by Hogwart znowu stał się majestatyczną budowlą jaką był przed Wielką Wojną.
Wiele pracy, wysiłku i potu trzeba było włożyć w odnowienie szkoły, ale patrząc teraz na wszystko co osiągnięto, starzec wiedział, że było warto. Tak, z całą pewnością było warto.
Voldemort nie żył, Wybraniec w końcu uzyskał upragniony spokój a Hogwart ponownie miał gościć w swych murach najlepszych z najlepszych. I nawet świadomość tego, że gdzieś tam ukrywali się nie schwytani zwolennicy Czarnego Pana wciąż czekający na znak by po raz ostatni uderzyć nie była w stanie popsuć Albusowi Dumbledore'owi doskonałego humoru.
Koniec z krwią niewinnych, koniec z czarną magią i strachem. Dziś zaczną się nowe czasy. Dzisiaj to miały powrócić rzesze uczniów, a w tym ci którzy walczyli o to by zapanował pokój.
Dyrektor uśmiechnął się pod nosem słysząc ciche kroki i szelest ocierającego materiału szaty o kamienną podłogę wieży astronomicznej. Wszędzie rozpoznałby ten dźwięk, nikt inny nie poruszał się tak cicho a jednoczenie stanowczo jak...
-Wszystko będzie dobrze Albusie.-odezwał się głos-Nareszcie zapanuje ład i pokój.
-Tak Minerwo- odparł z uśmiechem.
Profesor McGonagall stanęła u jego boku zachwycając się jak uprzednio on sam widokami wrześniowego poranka.
-Martwisz się zbiegłymi Śmierciożercami Albusie?
-Kolejne tak moja droga-przytaknął nie przestając się uśmiechać-Ale to nie dzień na tak przykre myśli. Dzisiaj otwieramy nową erę naszej szkoły. Te spokojną, pełną śmiechu i ulgi.
-Okupionej krwią niestety...
Dyrektor odwrócił się do swej wiernej przyjaciółki patrząc na nią z nieodgadnioną miną.
-Minerwo McGonagall- rzekł poważnie-Napawasz mnie niechcianym pesymizmem.
Kobieta parsknęła śmiechem niczym jedna z pierwszorocznych uczennic a z jej twarzy uciekły wszelkie złe emocje. Musiał przyznać, że gdy nie zwężała w oburzeniu ust w cienką linię a jej oczy lśniły rozbawieniem przyjaciółka wyglądała o wiele młodziej...I przyjemniej.
-Wybacz dyrektorze.
Słysząc to Albus zaśmiał się ciepło. Odwrócił się plecami do widoków z wieży nadstawiając zapraszająco ramie w kierunku towarzyszki. Profesor McGonagall z wrodzoną gracją wsunęła w nie swą dłoń i oboje zeszli schodami w dół, wprost na zalane pierwszymi promieniami słońca błonia.
-To będzie dobry dzień-zapewniła kobieta.
-Tak dobry jak czekoladowe żaby-odpowiedział dyrektor uśmiechając się kącikami ust.

                                    ~*~  ~*~  ~*~                                               

-Wstawaj kochanie. No już! Hop, hop!
Hermiona zamruczała z niezadowoleniem, kiedy kolejne klaśniecie dłoni rozniosło się po jej zaspanym umyśle niczym buczenie natrętnej muchy po cichym pokoju. Nie miała ochoty wstawać. Było stanowczo za wcześnie.
-Kochanie wstawaj!-upomniał ją głos-Nie zdążymy na pociąg.
Pociąg? Jaki pociąg, na Merlina?!
-Pociąg!-wrzasnęła zrywając się z łóżka.
Biegając niczym smagana ogniem z kąta w kąt pokoju, próbowała sobie przypomnieć gdzie leżą jej trampki i uszykowane wczoraj wieczorem ciuchy.
-Spokojnie córciu-zawołała do niej roześmiana mama-Mamy dwie godziny do wyjazdu.
Hermiona zatrzymała się raptownie patrząc na swą rodzicielkę spod byka.
-Mówiłaś, że się spóźnimy-sapnęła z wyrzutem.
Kolejna fala perlistego śmiechu Pani Granger popieściła uszy Hermiony. Chcąc nie chcąc, sama się uśmiechnęła.
-Gdybym nie użyła kłamstwa w życiu byś nie wstała.
Dziewczyna westchnęła głęboko. Co prawda, to prawda.
Zadowolona i zarówno zezłoszczona kłamstwem mamy, podbiegła do niej i złożyła na jej policzku czułego całusa.
-Jesteś najlepsza-zawołała kiedy rozbawiona kobieta wyszła na korytarz ich niewielkiego domku.
-Przecież wiem. Śniadanie już czeka, pospiesz się.
Hermiona stała jeszcze przez chwile w drzwiach wodząc wzrokiem za odchodzącą kobietą. Strach pomyśleć, że tak niewiele brakowało by już nigdy ich nie zobaczyła.
Trzęsąc głową na boki odpędziła od siebie złe myśli. Nie, nie czas na to. Wszystko skończyło się dobrze, znowu byli razem a ona wracała do Hogwartu by zakończyć ostatni rok nauki.
Hogwart...
Uśmiechnęła się do siebie. Jedno słowo a tyle wspomnień, tyle przyjemnych wspomnień. Hogwart to był dom. Ten prawdziwy dom.
Mina zaraz zrzedła jej gdy tylko pomyślała o swoich przyjaciołach. Na jasną brodę Merlina!
Cieszy się, że wróci do Hogwartu,cieszy się mogąc znowu podążać jego korytarzami i przesiadywać w bibliotece, ale...Jak zawsze było jakieś ,,ale''.
Ale ona i Ron już nie byli przyjaciółmi, parą...stanowczo nie. Po zakończeniu wojny z Czarnym Panem, przez kilka przyjemnych chwil było im naprawdę wspaniale ze sobą. Niestety po zauroczeniu przyszła pora na codzienność, która okazała się mniej magiczna niż sadzili. Hermiona zmuszona była udać się po swych rodziców, którym dla bezpieczeństwa zmieniła pamięć a Ron postanowił zostać w domu by pomóc rodzinie otrząsnąć się po tragedii jakiej doświadczyli w związku ze śmiercią jednego z bliźniaków.
Od tego momentu ich relacje zaczęły się pogarszać. Hermiona ulegając namową rodziców by wykorzystać wakacje na odnowienie kontaktów z braćmi ojca (a było ich aż sześciu!), podróżowała z nimi po całej Anglii i Europie. Ron w tym czasie zajmował się rodzina i próbami utrzymania mamy w kupie.
Ich długie, niemal esejowe listy z czasem zaczęły zamieniać się w krótkie notatki a i te z biegiem dni przestały przychodzić. Z ukłuciem żalu Hermiona przypomniała sobie ostatni z nich, w którym rudzielec oświadczył, że nie widzi dla nich szans na wspólną przyszłość. I chociaż bolało ją to jak ją potraktował, w końcu zabrakło mu odwagi by poczekać i zerwać z nią w cztery oczy, nie mogła powiedzieć, że bardzo się załamała.
W głębi duszy wiedziała, że tak będzie. Zbliżyli się do siebie podczas poszukiwań horkruksów, poznali lepiej niż przez wszystkie lata przyjaźni ale nie byli sobie pisani. Strach, groźba śmierci, to one wpłynęły na ich uczucia, zmieniając je i sprawiając, że źle je odczytali.
Hermiona westchnęła głęboko zgarniając z jasnego fotela przygotowane ciuchy. Nie miała wątpliwości, że teraz nic już nie będzie takie samo. Ona i Ron nie będą już przyjaciółmi na śmierć i życie, tak samo jak Harry nie będzie przyjaźnił się z Ginni.
Najmłodsza latorośl rodziny Weasley'ów również rozstała się ze swym ukochanym, chociaż u nich wyglądało to o całe nieba bardziej spektakularnie. Wielka wojna, wiele niemiłych słów i czerwony ślad na policzku Wybrańca. Tak, tak to się skończyło choć nikt nie wiedział czemu. Oboje skrzętnie ukrywali powody.
Gryfonka pobiegła szybko do przyległej do jej sypialni, malutkiej łazieneczki. Podczas szorowania zębów i szczotkowania włosów, wciąż myślała o swojej najlepszej przyjaciółce. Nie widziały się od dnia jej wyjazdu po rodziców. Jak tylko Hermiona wyjechała, a związek Ginni i Harrego runął niczym domek z kart, ruda postanowiła towarzyszyć żyjącemu bliźniakowi w podroży dookoła świata.
Podroż ta miała być uhonorowaniem pamięci Freda, który zaraz po zakończeniu wojny wraz z Georgiem chciał pozwiedzać kawałek świata. Hermiona cieszyła się szczęściem przyjaciółki, często ze sobą korespondowały i wymieniały się widokówkami z miejsc jakie odwiedziły. Ginni zdawała się być szczęśliwa, choć duch zmarłego Freda jaki unosił się nad nią i Georgiem nie zachęcał do optymizmu.
Ubrana w krótkie, jeansowe shorty, jasno pomarańczowy podkoszulek i trampki zbiegła po schodach do kuchni. Już dzisiaj! To już dziś! Wróci do Hogwartu!
Ginni ma wrócić dopiero za tydzień lub dwa, ale nawet brak przyjaciółki przy boku nie mógł sprawić by przestała się cieszyć.
Widząc jej zadowoloną minę rodzice uśmiechnęli się szeroko. Pan Granger siedział przy jadalnianym stole spoglądając na córkę ponad rozłożoną gazetą a mama kręciła się przy palnikach gazowej kuchenki, na której dochodziły naleśniki.
-Szczęśliwa?-zagadną pan Granger odkładając gazetę na stół.
-I to jak!-zawołała Hermiona.
Usiadła na krześle ale zaraz podskoczyła kiedy wciśnięta w tylną kieszeń shortów różdżka, wbiła się boleśnie w jej pośladek. Z nachmurzoną miną wyciągnęła ją na blat i rozmasowała ukłute miejsce. Chwile potem siedziała przy stole popijając sok pomarańczowy i zajadając się naleśnikami z dżemem truskawkowym.
Mmmm...Pyszności, pomyślała lądując do ust kolejną porcję.
-Jesteś spakowana kochanie?-podpytała mama siadając u boku męża.
Skwapliwie przytaknęła nie mogąc odpowiedzieć z pełnymi ustami.
-Tak-wysapała przełykając kęsy-Jeszcze tylko książki.
-Książki?-zdziwił się pan Granger.
Zarumieniła się się słysząc rozbawienie w glosie taty. Co w tym takiego dziwnego, że wczoraj wieczorem czytała książki?W końcu jest pełnoetatowym kujonem.
-Na litość Hermiono- zawołała mama-Ostatni wieczór wakacji a ty zamiast spotkać się z przyjaciółmi czytasz książki.
Hermiona zbyła milczeniem słowa mamy. Jedyni przyjaciele jakich miała byli poza jej zasięgiem. Harry zapewne zechciałby się z nią spotkać ale zajęty był renowacją swojego domu, który dostał w spadku po Syriuszu. Ginni była właśnie w Japonii, a Ron...Cóż, Ron zapewne nie byłby zachwycony gdyby teleportowała się pod Norą.
Półtorej godziny później, czarny mercedes kombi zaparkował na parkingu przed wejściem na dworzec Kings Cross. Hermiona wytoczyła się z samochodu i zajęła wraz z mamą wypakowywaniem walizek z bagażnika, podczas gdy jej ojciec pomaszerował dziarsko w poszukiwaniu wózka.
-Jesteś pewna, że wszystko masz?-zapytała mama z płaczliwą miną.
Co roku tak reagowała. Jakby Hermiona wyjeżdżała na wojnę a nie do szkoły.
-Tak mamo-przytaknęła.
-I nie chcesz żebyśmy cie odprowadzili?
Hermiona rozejrzała się po parkingu. Było tu bardzo wiele aut, znając życie wewnątrz dworca ludzie kłębili się i przeciskali między sobą niczym szprotki w puszce. Nie było sensu by ciągnąc rodziców na drugi koniec dworca.
-Nie mamo-powiedziała z uśmiechem-Dam sobie radę.
-Och...Mała...
Gryfonka skrzywiła się kiedy po policzkach mamy popłynęły dwie, duże łzy. Właśnie tego chciała uniknąć. Teraz mama płakała jak dziecko, któremu zabrano lizaka, gdyby stała na peronie 9 i3/4, machając siedzącej w pociągu Hermionie, zalałaby łzami tory. Hermiona dałaby sobie uciąć rękę, że tak właśnie by było.
-Mamo-szepnęła-Mamusiu, daj spokój. To tylko kilka miesięcy. Wrócę na przerwę świąteczną.
-Musisz-powiedział pojawiający się nie wiadomo skąd pan Granger.
Nigdy nie wiedziała jak to robi, jak znajduje się przy plączącej mamie zanim ledwie łza skapnie z jej policzków na ziemie. Czasami podejrzewała go o bycie ukrywającym się czarodziejem.
-Wszyscy moim bracia zapowiedzieli swój przyjazd do domu babci-przypomniał ojciec-Nawet twój kuzyn Andy ma wpaść.
-Wiem, wiem-odrzekła pospiesznie pakując walizki na wózek.
Na smarkającego trolla!
Zapomniała o nadchodzącym spędzie rodziny Granger. Jej ojciec i dwóch braci wpadło na genialny pomysł zaciśnięcia relacji rodzinnych podczas gorącego popołudnia w uroczym domku wujka Boba w Hiszpanii.
No cóż, do świąt jeszcze daleko. Może coś się zmieni.
Miała przynajmniej taką nadzieję bo ilość kuzynów i kuzynek w jednym miejscu napawała ją przerażeniem. Dwadzieścioro troje ludzi mniej więcej w jej wieku w malutkim domku babci pod miastem!
Jeśli całe życie narzekała na samotność i bycie jedynaczką to teraz odszczekuje wszelkie skargi. Jedyne pocieszenie w tym, że niemal wszyscy jej kuzyni i kuzynki dziwnym trafem okazali się być czarodziejami i czarownicami (codziennie pytała się jak mogła o tym nie wiedzieć). Wujowie i ciotki śmiały się, że w rodzinie Grangerów gen magii przechodził z pokolenia na pokolenie by ujawnić się w końcu naraz, w jednym czasie.
Ściskając mocno rozpłakaną mamę i patrzącego z politowaniem na żonę, tatę, Hermiona pożegnała ich zapewnieniami o powrocie na święta. Wdychając mocno powietrze w płuca ruszyła przed siebie. Nie mogła, i nie chciała, zmyć z twarzy głupiego uśmieszku kiedy po dotarciu na miejsce i przejściu przez barierkę odgradzającą peron 9 i 10 w końcu znalazła się w świecie do jakiego należała.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz