Hermiona napawała się
widokiem wielkiej,buchającej parą lokomotywy będącej
niezaprzeczalnym dowodem na to, że jednak wraca do szkoły kiedy
coś, lub ktoś, pędząc na nią z zawrotną prędkością porwało
ją na ręce. Piszczała w uciesze kiedy jej napastnik podniósł ją
sprawnie z ziemi i kręcił się z nią dookoła.
Jej nogi szybowały w
powietrzu a włosy pod wpływem impetu z jakim się kręciła
zasłoniły jej oczy. Nie musiała jednak zgadywać kto pochwycił ją
w ramiona i bezczelnie sprawiał, że wirowało jej w głowie. Na
końcu świata rozpoznała by zapach tych przyjemnych perfum
zakupionych przez nią na Pokątnej i głos, który wolał jej imię
chwile przed porwaniem a teraz śmiał wesoło.
-Harry!-krzyczała
rozbawiona-Postaw mnie! Harry!
Dopiero po chwili przyjaciel
posłuchał jej próśb i delikatnie odstawił ją na ziemie.
Szczerząc się do niej i nie wypuszczając ze swych dłoni jej
własnych, czarnowłosy chłopak oglądał ją uważnie.
-Hermiona, jak się
cieszę-Powiedział znowu ją przytulając.
Odwzajemniła szybki uścisk i
śmiejąc się w najlepsze poprawiła zsunięte na czubek jego
prostego nosa okrągłe okulary. Dostrzegając warstewkę kurzu jak
zwykle pokrywającą korekcyjne szkło wraz z odciskami palców,
Hermiona wyciągnęła z kieszonki spodenek różdżkę i celując
nią w twarz rozbawionego wybrańca wydała cichą komendę. Już po
chwili okulary lśniły czystością.
-Powinieneś kupić sobie
nowe- uśmiechnęła się chowając różdżkę i widząc jak chłopak
rumieni się na jej słowa.
Jejku! Ależ on dorósł!
To już nie był mały
Harry,nawet nie Harry zbawca świata. To był Harry mężczyzna.
Urósł przez te parę
miesięcy kiedy się nie widzieli i był teraz wzrostu Rona,
rozczochrane włosy dalej sterczały na wszelkie strony ale teraz
dodawały jego poważnej,męskiej twarzy odrobiny dziecięcego uroku.
Nie tylko wzrostem zrobił się większy. Pod ciemnym T-shirtem
Hermiona dojrzała lekkie zarysy mięśni.
-Harry, ty ćwiczysz?-zapytała
wskazując na jego pierś.
Czarnowłosy zarumienił się
jeszcze bardziej i szybko pokręcił głową na boki.
-Nie-odparł- Postanowiłem,
że sam wyremontuje dom Syriusza. Staram się robić wszystko
własnymi dłońmi, bez pomocy różdżki. To pewnie dlatego.
-Zapewne dużo się tam
zmieniło, co?-jej zainteresowanie było szczere.
Chciałaby móc wraz z Harrym
odwiedzić dom nr 12 na Grimmauld Place. Samo czytanie listów, w
których przyjaciel opowiadał jej o zmianach jakie chciałby
przeprowadzić w domu jego nieżyjącego chrzestnego było wspaniale.
Zobaczyć te zmiany na własne oczy...To dopiero byłoby coś.
-Och, tak.-przyznał z
szerokim uśmiechem- Szkoda, że nie mogłaś mnie odwiedzić podczas
wakacji. Sama byś zobaczyła.
-Żałuję. Tak chciałabym
zobaczyć jak sobie radzisz.
W zielonych oczach przyjaciela
pojawiły się iskierki smutku. Na ich widok mina zrzedła Hermionie
a w sercu poczuła ukłucie bólu.
-Próbuję jakoś. Zawsze
myślałem, że to ją i Syriusz zaczniemy wspólny remont.-westchnął
cicho-Ciężko mi było wrócić do domu, samemu.
-Harry...-wydukała łapiąc
go za dłoń- Mogłeś mówić,wróciłabym szybciej...
-Nie jest źle,
Hermiono.-odparł wzruszając ramionami- Najgorsze były pierwsze
dni, potem poszło jak z płatka. Ron dużo mi pomaga. Ostatnio nawet
udało nam się ściągnąć obraz rozwrzeszczanej babci Black. Ron
wynalazł pewne pomocne zaklęcie i...O...Mhmm...Wybacz, nie
chciałem...
Hermiona szybko zorientowała
się, że na wzmiankę jej byłego chłopaka i przyjaciela ściągnęła
gniewnie brwi. Zrobiło się jej strasznie wstyd. Jak to możliwe, że
po tylu latach przyjaźni Ron stał się dla niej persona non grata?
Uśmiechnęła się do Harrego
z wymuszonym uśmiechem i poklepała go po ramieniu. Nie może
przecież oczekiwać, że ze względu na ich rozstanie Harry nagle
zaprzestanie przyjaźni z rudym. I chociaż tak bardzo chciała mu
opowiedzieć o zachowaniu Rona i jego ostatnim, mało przyjemnym
liście ugryzła się w język. Nie chciała być prowodyrem
jakiejkolwiek kłótni między nimi a była pewna, że gdyby Harry
usłyszał prawdę o braku odwagi przyjaciela zrobiłby mu awanturę.
O tym jak się zachował była pewna, że Ron mu nie powiedział.
-Daj spokój Harry.-machnęła
dłonią- ją i Ron nie jesteśmy już razem ale jeśli to tylko
będzie możliwe, chciałabym się z nim dalej przyjaźnić. Nie
przeszkadza mi, że ty to robisz.
Najwyraźniej uwierzył jej
sztucznemu uśmiechowi i kłamliwym zapewnieniom bo natychmiast się
rozchmurzył przywołując na twarz minę pełną ulgi.
-Cieszę
się,Hermiono.-westchnął- Nie chciałbym być zmuszony do
wybierania między którymś z was.
-Nie będziesz, słowo honoru.
O tak, nie będzie musiał.
Już jej w tym głowa by naprawić relacje między nią a Ronem. Co
jak co ale nie chciała by te lata przyjaźni przepadły niczym
kamień filozoficzny. Jeśli nie ze względu na siebie i rudego, to
na pewno ze względu na Harrego postara się by ich relacje były jak
najlepsze.
-A co to za deklaracje tak od
samego rana?
Przymknęła na moment powieki
słysząc tak dobrze jej znany głos, nim odwróciła się do jego
właściciela.
Jak w przypadku Harrego, wiele
z jego wyglądu się zmieniło, tak w przypadku Rona nie zmieniło
się praktycznie nic. Dalej był wysoki, dalej był piegowaty,dalej
był rudy. Odrobina mięśni przyozdobiła jego ramiona i tors ale
najwyraźniej nie przemęczał się tak jak czarnowłosy, który
musiał harować za nich dwóch podczas remontu.
-Ron! Cześć stary!-zawołał
Harry ściskając wyciągniętą do niego dłoń Rona- Już myślałem,
że nie dojedziesz.
Poklepali się przyjacielsko
po plecach jakby nie widzieli się co najmniej tak długo jak
Hermiona z Ginni.
-Jak bym mógł spóźnić się
na pierwszy w tym roku wykład kapitana?-rzekł Ron z błądzącym po
buzi uśmieszkiem.
Hermiona w zdziwieniu
wytrzeszczyła oczy na speszonego jej miną Harrego.
-Kapitana?-zawołała- Harry
nie wspominałeś, że znowu zostałeś kapitanem drużyny! Moje
gratulacje.
-Dziękuję.-burknął
pozwalając by krotko go uściskała.
Ponownie spalił raka, ale
zaraz niepewnie popatrzył na swego przyjaciela. Dopiero teraz
Hermiona dostrzegła badawcze, odrobinę cielęce spojrzenie Rona
jakim na nią patrzył. Odsunęła się od czarnowłosego czując się
kompletnie nie na miejscu, kiedy rudy taksował ją wzrokiem.
Sekundy upływały im w ciszy,
która dla niej samej trwała całą wieczność. W końcu Ron
przerwał niezręczne zawieszenie i wystąpił do przodu wyciągając
dłonie. Pozwoliła mu się uściskać, przypominając sobie jak
zawsze czuła się w jego ramionach. Bezpieczna, spokojna i pewna. I
chociaż bardzo chciała poczuć się tak i tym razem, niemiłe słowa
jakimi obdarzył ją na rozstanie dudniły w jej głowie niczym
dźwięk pneumatycznego młota.
Niestety, nie będą już ze
sobą tak blisko jak kiedyś. Była tego więcej niż pewna.
-Cześć Miona.-szepnął do
jej ucha odstawiając ją na ziemie.
-Cześć Ron.
I znowu ta niezręczna cisza.
Żeby ją olbrzym przydeptał!
-Jak się masz?
-Dobrze.-szepnęła
poprawiając roztrzepane po ataku Harrego włosy- Ciesze się z
powrotu na stare śmieci.
-Tak- przytaknął poprawiając
jej kosmyk włosów- Też się cieszę.
Nie zdając sobie sprawy z
tego co robi, Hermiona uchyliła się przed jego dłonią jakby
parzyła ją w twarz i odstąpiła na krok do tyłu. Nie chciała
urazić Rona, nie zrobiła tego specjalnie ale jego mina
wystarczająco odpowiedziała jej na pytanie jak się właśnie
poczuł.
Patrzył na nią z dziwnym
wyrzutem i smutkiem w oczach jakby właśnie potraktowała go
upiorogackiem. Niezdarnie schował ręce do kieszeni i odkaszlnął
zalegającą mu w gardle gulę. Widziała jak otwiera usta by coś
powiedzieć ale w tym samym momencie podszedł do nich Evan
Abercombie, pałkarz drużyny gryfonów i po szybkim przywitaniu się
z dziewczyną zajął rozmową swego kapitana i obrońcę.
Hermiona odetchnęła w uldze,
dziękując w myślach Evanowi za odsiecz, której zapewne nie był
świadom. Chyba przez następne półrocze będzie odrabiać jego
zadania domowe.
Pochłonięta swoimi myślami
o przyjaźni ich trojki i wszystkim tym co stracili przez swoje
związki, ona z Ronem a Harry z Ginni, Hermiona przyglądała się
rozmawiającym chłopakom. Śmiali się szczerze, poklepując co i
rusz jeden drugiego, a ich donośne, dudniące głosy w przyjemny
sposób pieściły jej uszy.
Skanując dokładnie profil
jej byłego chłopaka, zastanawiała się jak mogła się w nim
zakochać. Nie żeby była typem dziewczyny, której zależy na
wyglądzie życiowego partnera, ale milo by było mieć za chłopaka
kogoś przystojnego. Ron był...Cóż, był przeciętny, ale to nie
jego wygląd sprawił, że zaczęła poważnie myśleć o swoim
zdrowiu psychicznym.
Rudy był leniwy, bystry tylko
wtedy kiedy chciał zdobyć coś wartościowego dla siebie a
zaangażowany jedynie w Quidditch. Martwiła się o niego kiedy po
walce wrócił z pogrążoną w żałobie rodziną do Nory, nie
namawiała go na podróż i odnalezienie jej rodziców wiedząc, że
mama Rona potrzebowała wtedy wsparcia każdego z jej dzieci.
Rozumiała go....A on?
Zrobił jej awanturę
oskarżając, że opuszcza go w najgorszej z możliwych chwil nie
myśląc o tym jak samotna bez swych rodziców się czuje. Nie
przejmował się bólem i tęsknotą Hermiony, która widząc
potomków Weasley'ów, przytulających swą matkę i dbających o nią
płacze co noc w poduszkę. Ona również potrzebowała matki i jej
opiekuńczego dotyku, oraz ojca z jego żartem i słowami
pocieszenia.
Nie...Ron był samolubem,
dlatego zastanawiała się jak mogła z nim być i nie zobaczyć tego
wszystkiego przez siedem lat przyjaźni.
-Dość Hermiono- skarciła
się w myślach.
Nie mogła dać się ponieść
złym emocjom. Wracała do Hogwartu, do swojego drugiego domu, do
miejsca gdzie jej życie nabrało sensu a wszystkie dziwne sytuacje,
kiedy była dzieckiem dostały odpowiedź na pytanie ,,Co się ze mną
dzieje''. Wraca dzisiaj tam gdzie pierwszy raz poczuła się na
miejscu.
I chociaż nie dane jej już
będzie być jedną z trzech, wiedziała, że znajdzie się tam wśród
przyjaciół. Harry, Luna, Nevill a za niedługo i Ginni, oni wszyscy
również byli jej przyjaciółmi, nie tylko Ron. Będzie się
cieszyć każdą chwilą ostatniego roku w szkole.
Z tym pełnym optymizmu
założeniem uśmiechnęła się do siebie. Jednak jakieś dziwne
przeczucie, wrażenie, że coś jest nie tak wciąż jej nie
opuszczało. Czuła się jak pod obserwacją. Odrobinę spanikowana
rozejrzała się po biegających po peronie uczniach. Nic dziwnego
się nie działo, zwykły, co roczny zgiełk i gwar tych, którzy już
tu byli i tych, którzy przybyli na Kings Cross pierwszy raz.
Starzy znajomi ściskający
swe dłonie, pary skaczące sobie w ramiona po dwóch miesiącach
wakacji i plączący rodzice pierwszaków. Niby nic, ale wiedziała,
że coś jest nie tak. A to wrażenie pogłębiło się gdy jej wzrok
padł na dwie postaci skryte w cieniu kolumny w lekkim oddaleniu od
reszty.
-Tylko nie on-szepnęła do
siebie.
Szaro stalowe tęczówki
przeszywały ją na wskroś, sprawiając, że temperatura jej ciała
dosłownie osiągnęła poziom krytyczny. Nie pomagał jej ani trochę
ironiczny, wyrafinowany uśmieszek jakim obdarzył ją patrzący na
nią chłopak...Chłopak? To dość duże niedopowiedzenie.
Malfoy ani odrobinę nie
przypominał chłopca, ani nawet chłopaka. Spokojnie przeskoczył
wzrostem wysokiego już Harrego czy Rona, zapewne miał dobre metr
dziewięćdziesiąt wzrostu. Jego twarz ozdobiona była jednodniowym
zarostem na szczęce, która nie przypominała szczurzego pyszczka
nastolatka. Była bardziej kwadratowa, męska a przez to, że wciąż
zaciśnięta,jakby groźna i niebezpieczna.
A te ciało?
O Merlinie! Stojący obok
niebo Zabini był wielki i umięśniony, potężny osobnik i mimo, że
Malfoy był od niego drobniejszy oraz niższy nie odstawał od
kompana. Tkwiące jeszcze chwile temu w kieszeniach ciemnych jeansów
ręce, splótł na mocarnej piersi ozdobionej białą koszulą z
egipskiej bawełny z podciągniętymi rękawami, dzięki czemu mogła
dostrzec mocne mięśnie jego przedramion i...Lśniący przygaszonym
blaskiem Mroczny Znak. Znak Śmierciożerców.
Zatrzęsła się na ten widok.
Jakby odczytując z wyrazu jej twarzy co tak wstrząsnęło gryfonką,
Malfoy szybkim ruchem zaciągnął w dół rękawy koszuli. I mogłaby
pomyśleć, że speszył się strachem jaki ujrzał w jej oczach, że
nie chciał by się go bała ale ten okropny grymas w jaki zawsze
wykrzywiał te zniewalająco ładne usta a jakim zazwyczaj obdarzał
ją przed tym gdy chciał sprawić jej ból od razu wymazał z jej
głowy myśl by się wstydził.
Nie, nie Malfoy. Dziedzic
fortuny, Śmierciożerca, zapalczywy wróg jej, Harrego, Gryffindoru
i wszystkich szlam na świecie. On nie czuł skruchy, jedynie złość
i chorą satysfakcję z ranienia innych. Nie mogła jednak zaprzeczyć
temu co widziały jej oczy. Ślizgon był po prostu...piękny,o ile
można tak mówić o mężczyźnie.
Jasna cera, rozmierzwione
włosy niby od niechcenia zaczesane do tyłu, stalowe oczy i drogi
ubiór. Marmurowe pomniki greckich bogów mogły uciec w kąt i
zacząć płakać. Każda nastolatka w szkole będzie za nim szaleć.
Nadeszła era Malfoy'a.
-Malfoizm- szepnęła do
siebie po czym wybuchła szaleńczym śmiechem.
Gryfoni spojrzeli na nią
zszokowani tak nagłym wybuchem ale ona machnęła jedynie dłonią.
Kątem oka zauważyła jak ślizgon przygląda się jej z niemałym
zainteresowaniem. Prawdopodobnie również nie wiedział co w ich
wzrokowej potyczce tak ją rozbawiło, jednak widząc jaką miał
minę mogła przysiądź, że nie był z tego zadowolony. Hermiona
jęknęła w duchu.
Właśnie załatwiła sobie
kolejne miesiące upokorzeń. Tak, Malfoy będzie tym, który z
sukcesem sprawi, że zapragnie wrócić do domu.
-Wsiadamy?-zapytał Harry
wyrywając ją z zamyślenia-Pociąg zaraz rusza.
-Jasne!-przytaknęli wszyscy na
raz.
~*~ ~*~ ~*~
Ze zmniejszonymi
walizkami,które Harry pomógł jej władować do pociągu, Hermiona
przemierzała kilometry w poszukiwaniu wolnego przedziału. Chciała
skryć się przed Malfoy'em i resztą ślizgonów nim jej odwieczny
wróg dorwie ją w swoje łapy i już pierwszego dnia zepsuje humor.
Szła sama, chłopcy udali się
do odosobnionego przedziału, w którym drużyna gryfonów miała
przeprowadzić pierwsze w roku spotkanie, co chwile machając
znajomym uczniom i zamieniając z nimi kilka uprzejmych słówek.
Powoli traciła nadzieję na odnalezienie wolnego miejsca kiedy przez
oszklone drzwi zauważyła jak ktoś do niej macha.
Na litość Godryka! Czy
wszyscy chłopcy w tej szkole dostali jakiś magiczny napój, dzięki
któremu wydorośleli i stali się przystojni?
W pierwszej chwili nie
rozpoznała ciemnych włosów i szczerego uśmiechu, ale zaraz potem
z piorunującym szokiem rozpoznała twarz.
Neville.
Jejku. Wysoki, przystojny i z
całą pewnością nie grubaśny czy niezdarny. Ciemne, ociupinę za
długie włosy opadały mu paroma kosmykami na twarz, twarz
pozbawiona pryszczy a teraz gładką jak papier. Rumiane policzki,
opalona skóra i olśniewająco biały uśmiech prostych zębów, to
właśnie składało się na osobę jej dobrego druha.
Odmachała mu i szybko
przesunęła szklane drzwi pakując się do przedziału.
-Hermiona!-zawołał ściskając
ją i przejmując z jej dłoni walizki, które po dosłownie
sekundzie leżały bezpieczne na półce nad siedzeniem.
-Neville- uśmiechnęła się-
Wyglądasz fantastycznie!
Tylko rumieniec jakim się
oblał był tym co pamiętała ze starego kolegi. Już chciała
zacząć się śmiać gdy nagle dojrzała wychylającą się za
pleców Neville'a blond dziewczynę.
-Luna!
Obie padły sobie w ramiona
ściskając się i przekrzykując. Hermiona ze zdziwieniem
dostrzegła, że i krukonka wygląda inaczej. Znikły kolczyki
marchewki jakie nosiła oraz kapslowany naszyjnik. Za duże,
bezkształtne ciuchy ustąpiły miejsca nowym, dopasowanym i o dziwo
modnym. Jej długie, blond włosy lśniły zdrowiem tak samo jak jej
wielkie,szczere oczy.
Luna nie była już Pomuluną.
O nie!
-Hermiona! Tak miło cie
widzieć-Luna pociągnęła ją na siedzenie na przeciw
siebie-Opowiadaj, jak tam wakacje?
Ze zdziwieniem Hermiona
patrzyła jak Neville z gracją zasiada u boku blondynki i bez
skrepowania zarzuca jej rękę na ramiona. Otacza ją sobą i
delikatnie przysuwa do swego boku.
A wiec to tak! Nareszcie
Neville zdobył się na odwagę i poderwał dziewczynę swoich marzeń.
Gryfonka nie mogła ukryć
uśmiechu radości na ten widok. Zawsze życzyła koledze jak
najlepiej, a myśl, że jest z kimś na kogo w pełni zasługuje i
kto zasługuje na niego była rozgrzewająca. Chociaż jednym się
udało.
-Och...-zamyśliła się
Hermiona- Wakacje były super. Naprawdę. Podróżowałam po całym
świecie z moimi rodzicami. Odwiedziliśmy wszystkich braci mojego
taty a ją w końcu poznałam moich kuzynów i kuzynki. A było ich
sporo.
-To znaczy?-zapytał Neville-
Ja mam sześciu ciotecznych braci. Stanowczo za dużo.
Hermiona zaśmiała się na
jego uwagę. Żeby tylko wiedział...
-Dwadzieścioro troje....
-Że co?!-zawołali naraz.
Gryfonka przytaknęła im w
milczeniu nie kryjąc rozbawienia ich minami.
-O wow- szepnął Neville
opadając na oparcie siedzenia-A myślałem, że to ja mam
przekichane na święta.
-Nic nie mów-westchnęła
Hermiona- W tym roku moja szalona rodzinka postanowiła zebrać się
na wigilie w domu dziadków.
Luna z wciąż otwartą buzią
zamrugała oczami. Była totalnie wstrząśnięta słysząc o ilości
kuzynostwa Hermiony, za co dziewczyna nie mogła jej winić.
Większości swoich kuzynek i kuzynów nie znała, zresztą o
istnieniu połowy z nich nie miała pojęcia. Bracia jej ojca
rozpierzchli się po całym świecie i rzadko kiedy spotykali razem.
Jej szok był nie mniejszy kiedy w końcu uświadomiła sobie jak
wielką ma rodzinę.
-Wyobrażasz sobie święta za
kilka lat, kiedy wszyscy będziecie mieć swoje własne
dzieci?-zapytała blondynka ze śmiechem.
Na samą myśl Hermiona
zatrzęsła się w przerażeniu, co nie umknęło uwadze jej
przyjaciół, którzy śmiali się z niej w najlepsze. Całe
szczęście ich dziki rechot został zagłuszony głośnym sykiem
pary kiedy pociąg Hogwart Express ruszył ociężale z miejsca a
drzwi przedziału otworzyły się ukazując stojącą w ich progu
starszą kobietę z wózkiem.
Zakupili u niej kilogramy
słodyczy, w tym czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków.
Rozsiedli się wygodnie w siedzeniach i przez chwile milczeli
zajadając smakołykami. Hermiona była prze szczęśliwa mogąc
znowu kosztować tych łakoci jakie nierozerwalnie kojarzyły się
jej ze światem czarodziei.
-A jak wasze wakacje?-spytała
z ustami pełnymi fasolek o smaku gumy balonowej.
Neville właśnie oddawał
Lunie kartę ze zdjęciem Wiktora Kruma, na co krukonka zapiszczała
z uciechy. Hermiona wolała nie komentować miny chłopaka jaka
zakwitła na widok zachwytu Luny. Zazdrość aż od niego kipiała i
tylko ślepy nie dostrzegłby jak powoli wypuszcza nadmiar powietrza
z płuc.
-Byliśmy w Rzymie-zawołała
blondynka wrzucając od niechcenia kartę do swojej workowatej
torebki.
Wtuliła się w bok Neville'a na
co gryfon od razu się rozpromienił. Hermiona pokręciła głową,
ale musiała przyznać, że miło się jej patrzy na zakochanych
przyjaciół.
-Po przegranej Czarnego Pana
przez trzy tygodnie byłem zajęty naprawą domu-wyznał Neville-
Przez cały czas gdy wy szukaliście horkruksów moja babcia przebywała
za granicą, a ja w Hogwarcie. Dom został przejęty przez
Śmierciożerców. Musiałem znieść zaklęcia jakimi obrzucili
budynek byśmy mogli znowu w nim zamieszkać.
-Ja byłam zajęta opieką nad
moim tatą. Po tym jak on...-głos Luny załamał się odrobinę-Po
tym jak was zdradził i nasłał na was Śmierciożerców a wy
uciekliście, strasznie go ukarali...
Hermiona poczuła ból w
okolicy żeber. To, że ojciec Luny ich zdradził, podczas gdy był
ich największym sprzymierzeńcem bardzo bolało. Jednak zrobił to
po to by chronić porwaną przez wyznawców Voldemorta córkę. Ani
ona, ani chłopcy nie mogli i nie chcieli go za to winić.
-Tak mi przykro za to co
zrobił-szepnęła przyjaciółka kryjąc twarz w dłoniach.
Neville przygarnął ją do
siebie z wyrazem smutku na twarzy. Spojrzał błagająco na zamyśloną
Hermionę oczekując od niej jakieś reakcji.
-Luna-powiedziała Hermiona
dotykając dłoni dziewczyny-Twój ojciec zrobił dokładnie to, co
zrobiłby każdy kochający swoje dziecko rodzic.
-Ale..
-Żadnego ale-przerwała
gryfonka- Żadne z nas nie ma do niego o to pretensji. To były
trudne czasy, dla wszystkich. Na szczęście to się już skończyło
a my znowu jesteśmy cali i zdrowi, siedzimy w pociągu do Hogwartu i
jesteśmy dalej przyjaciółmi.
Luna uśmiechnęła się słabo
a po jej policzkach spłynęły dwie krople łez, które Neville
szybko starł z jej ładnej twarzy. Spojrzał na przyjaciółkę z
wdzięcznością. Najwyraźniej wyrzuty sumienia jego dziewczyny
dręczyły zarówno ją jak i jego.
-Mów dalej-zachęciła
Hermiona.
Blondynka zaczerpnęła cicho
powietrza i z uniesioną dumnie głową przytaknęła.
-Nie mieliśmy czasu się
widzieć z Nevillem- tu spojrzała czule na chłopaka-Ciągle coś
stawało na drodze byśmy się zobaczyli. Bardzo za nim tęskniłam,
ale nie mogłam zostawić taty..
-A ja babci-dodał
gryfon-Jednak gdy tylko wszystko się unormowało od razu pognałem
do Luny.
Dziewczyna zachichotała z
blaskiem w oku.
-Siłą wyciągnął mnie z
domu, powiedział, że mam dwie minuty na spakowanie się bo zabiera
mnie do Rzymu-powiedziała z uśmiechem- Byłam zszokowana. Nie
wiedziałam co się dzieje. Wtedy Neville wyznał mi miłość a ja
nie pytałam o więcej.
Patrzyła jak Neville całuje z
uczuciem policzek Luny i przez chwile poczuła przemykający po jej
wnętrzu cień żalu. Czemu i jej nie udało się zatrzymać chłopaka
którego obdarzyła uczuciem? Czemu i oni nie mogli teraz siedzieć
wtuleni w siebie jak para przed nią?
Szybko odpędziła negatywne
myśli ukrywając przed przyjaciółmi swój smutek. Nie chciała by
poczuli się źle na widok jej miny. Przywdziała więc na twarz
wyraz szczęścia i radości, chciała by wiedzieli, że całym
sercem im dopinguje. Bo tak właśnie było, tym dwojgu należy się
szczęście. I mimo że sama chciałaby poczuć się tak jak Luna,
być kochaną i bezpieczną postanowiła nie pozwolić wedrzeć się
do jej serca chłodowi i smutkowi. Koniec z tym, od dzisiaj cieszy
się każdą chwilą.
Rozmawiając i śmiejąc się
z przyjaciółmi Hermiona czuła się w pełni na miejscu. Po jakimś
czasie dołączył do nich Dean Thomas i Seamus Finnigan (Hermiona
przysięgała, że ta sprawa z magicznym eliksirem to nie wymysł jej
wyobraźni), opowiadali o swoich wakacjach, które wspólnie spędzili
nad jeziorem Loch Ness przekrzykując się i wtrącając między
słowa śmieszne anegdotki.
Pociąg mknął jak szalony.
Pejzaże za oknem zmieniały się z każdą minutą, zniknęły domki
i pola uprawne zastąpione obrazkami niewielkich wzniesień i
pagórków. Słonce wciąż świeciło jasnymi promieniami, ani
kropelka deszczu nie spadła w ciągu trwającej już kilka godzin
podróży jakby i pogoda cieszyła się z powrotu uczniów do szkoły
magii i czarodziejstwa.
Kiedy ze stolika znikły
wszelkie łakocie, a Neville,Dean i Seamus rozpoczęli grę w
eksplodującego durnia, gryfonka pozostawiła zaczytaną w książce
Lunę by udać się do łazienki. Kąciki jej ust samowolnie unosiły
się do góry gdy kroczyła korytarzem w kierunku toalet a napotykane
osoby machały do niej ze szczęśliwymi minami. To był jeden z
najlepszych dni w jej życiu. A przynajmniej do momentu.
Właśnie miała zamiar
otworzyć drzwiczki do łazienki kiedy z męskiej toalety wyszedł
niezwykle wysoki i rozrośnięty chłopak. Jego kędzierzawe włosy
lśniły złotem w promieniach wpadających przez okna pędzącego
pociągu a ciemne oczy pokazywały jego arogancką, dumną i czasami
agresywną naturę samochwalca. Dreszcz zimna przeszedł po plecach
dziewczyny kiedy chłopak uśmiechnął się do niej przebiegle.
-Cześć Hermionko.-przywitał
ją wyuczonym głosem amanta.
Kiedy tak na niego patrzyła
widziała przed oczami Graupa. Już kiedyś powiedziała, że brat
Hagrida ma o wiele więcej kultury osobistej niż stojący przed nią
Cormac McLaggen i gdy tak na niego spoglądała stwierdziła, że nie
zmieni zdania.
-Ty...-wydyszała-Ale...Co ty
tu robisz?
Chłopak uśmiechnął się
jeszcze szerzej nie spuszczając z gryfonki swego aroganckiego
wzroku.
-Jak to co?-prychnął.
Teatralnym machnięciem dłoni
wskazał pociąg. Hermiona miała niebywałą ochotę zdzielić go w
łeb ale szybko powstrzymał ją blask w jego ciemnych oczach.
-Jadę do szkoły.-stwierdził
oschle.
-Ale ty już skończyłeś
szkołę.-powiedziała zakładając dłonie pod boki.
Cormac roześmiał się mało
przyjemnym dźwiękiem przez co po karku gryfonki ponownie przemknął
niemiły dreszcz. Chciała uciec od tego aroganckiego dupka jak
najdalej. Niechętnie, wspomnienia gryfona wpychającego jej język
do ust wdarły się do jej głowy przez co zatrzęsła się z
obrzydzenia.
Choć przystojny, Cormac
McLaggen był jej sennym koszmarem. Zaraz po imponująco ślicznym
ślizgonie, tego klasyfikowała jako upiór nocny numer jeden.
-Taka mądra a
jednak...-gryfon pokiwał głową z dezaprobatą-Jakbyś nie
zauważyła podczas poprzedniego roku rzadko kto chodził do szkoły.
Ja również z niej zrezygnowałem ale teraz chcę nadrobić stracony
czas. Muszę zdać OWUT-emy żeby dostać prace w Ministerstwie.
On i OWUT-emy, dobre sobie,
pomyślała ale mądrze zatrzymała te kpinę dla siebie. Znała go
na tyle dobrze by wiedzieć, że się wścieknie za taki komentarz, a
nie chciała by agresywny chłopak przez przypadek przypalił jej
włosy jakimś paskudnym zaklęciem,zwłaszcza teraz kiedy udało jej
się poskromić swoją puszystą czuprynę.
-Tak...Cóż...-odkaszlnęła
- Życzę powodzenia.
Ruszyła do przodu by wyminąć
te arogancką stertę mięśni lecz ona szybko zatarasowała jej
drogę do łazienki. Cormac pochylił się nad nią, a był od niej
wyższy o dobrych piętnaście centymetrów i dziwnie lekko pogłaskał
ją po odsłoniętym ramieniu. Gest ten jednak zamiast sprawić, że
w jej żołądku w powietrze wzbiją się motyle,jakby się działo w
przypadku każdej innej dziewczyny, która ten przystojniak by
dotknął, spowodował, że Hermionę oblały zimne poty przerażenia.
-Nie tak szybko
słodka.-zachichotał-Wróciłem też ze względu na ciebie.
Zdziwiona jego słowami
stanęła jak słup soli, dosłownie wmurowana w podłogę. Była tak
zszokowana tym wyznaniem,że nie zauważyła jak McLaggen zaczyna
bawić się kosmykiem jej włosów i z zadowoleniem uśmiecha kiedy
Hermiona od niego nie odskakuje.
-Na mnie?-zapytała szeptem.
Kolejna porcja aroganckiego,
bezczelnego uśmieszku zagościła na jego ustach.
-Aha...-wymruczał- Pomyślałem
sobie, że możemy odnowić znajomość.
Chwilę zajęło jej by
otrząsnąć się po jego słowach. Odchyliła się od jego dłoni,
która przeskoczyła z włosów i teraz gładziła jej policzek. Co
za bezczelny typ!
-Wybacz, Cormac, mam
kogoś.-skłamała gładko chcąc odejść.
Gryfon spiorunował ją zimnym
spojrzeniem. Dostrzegła jak w typowy dla siebie sposób czerwienieje
na twarzy a żyłka na jego czole zaczyna pulsować. Szybko jednak
opanował kwitnącą w nim złość i ponownie uśmiechnął do
Hermiony.
-Nie, nie masz.-rzekł z
triumfem- Cały pociąg huczy od wieści, że ty i Rudy już ze sobą
nie jesteście. Co powiesz na randkę?
Zaklęła w duchu tak szpetnie
jak jeszcze nigdy. Cholerne, obślizgłe, hogwardzkie plociuchy.
Czemu nie zajmą się kimś innym jak jej osobą? Nigdy nie bywała
na jerzykach, no może prócz tego jednego razu gdy w czwartej klasie
poszła na bal wraz z Wiktorem Krumem, i ten stan rzeczy bardzo ją
cieszył. Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Bez względu
czy złego czy dobrego.
-Raczej nie.
Dumnie uniosła podbródek i z
chłodną obojętnością próbowała odepchnąć go na bok. Ten
jednak tkwił jak góra kamieni nie robiąc sobie nic z jej marnych
prób zmuszenia go do ustępstwa. Złapał ją za nadgarstki dłoni
spoczywających na jego klatce piersiowej i siłą przyciągnął ją
do swego torsu.
-Raczej to nie ,,stanowczo
nie''.-wyszeptał do jej ucha.
Szarpnęła nadgarstkami ale
te były mocno trzymane w kajdankach stworzonych przez długie palce
McLaggena.
-Cormac, puść
mnie!-krzyknęła w panice.
~*~ ~*~ ~*~
Draco z irytacja patrzył na
zasiadające po jego bokach dziewczyny. Pansy co i rusz gładziła go
po klatce piersiowej a Astoria z godną podziwu zaciętością
zaczesywała jego włosy do tylu. Jak tak dalej pójdzie powyrywa mi
połowę kłaków, pomyślał.
Nie przysłuchiwał się
paplaniu pustych koleżanek, nie zwracał uwagi na śmiejącego się
Zabiniego, który wraz z Nottem opowiadali sobie głupkowate kawały.
Nie komentował w żaden sposób tego jak siostra Astorii wlepia
cielęcy wzrok w poruszające się usta jego przyjaciela a Millicenta
Bulstrode posyła jej pełne nienawiści spojrzenia, zapewne marząc
by być na jej miejscu.
Ślizgon miał dość tej
udawanej przyjaźni między ślizgońskimi dziewczynami. Uśmiechały
się do siebie, całowały policzki na przywitanie i wspólnie
imprezowały do rana ale jakby tylko, którąś z nich przywiązać
do krzesła i zabrać różdżkę reszta rozszarpała by biedaczkę
niczym wygłodniałe hieny bezbronną ofiarę. To co go otaczało to
był jeden, wielki fałsz.
Jednak on nie skupiał na tym
uwagi, która skierowana była na brązowowłosą gryfonkę. Ciągle
rozmyślał o jej spojrzeniu, które pociemniało tracąc swój
piękny blask kiedy ujrzała jego Znak. Nigdy się go nie wstydził,
nie był z niego dumny ale wiedział też, że nie może go ukrywać.
Stał się nierozerwalną częścią jego ciała jak włosy czy oczy.
Więc czemu zakrył go jak
tylko Granger spięła się na jego widok? Czemu zapragnął ukryć
go przed jej wzrokiem i nigdy więcej nie dostrzegać strachu jaki
wpłynął w czekoladowe tęczówki? Dlaczego, na smocze jaja,
dlaczego poczuł się tak jak się poczuł? Miał wrażenie, że
zapada się pod ziemie ze wstydu, w sekundę zapragnął wydrapać
sobie Mroczny Znak paznokciami lub odciąć połowę ręki.
Idiotyzm!
Jesteś idiotą
Malfoy,pomyślał i targany złością wstał raptownie na równe
nogi. Bez zbędnych czułości odepchnął oblegające go dziewczyny
i nie zwracając uwagi na ich zdziwione twarze, oraz cisze jaka
zaległa w przedziale sięgnął do torby. Wyciągnął z niej jedyny
mogolski wynalazek jaki w stanie był zaakceptować i wydobywając z
paczki mocnego papierosa ruszył ku szklanym drzwiom.
-Draco!-zawołała za nim
Astoria.
Nie kłopotał się
spojrzeniem na nią czy na przyglądającego się mu z
zainteresowaniem Zabiniego. Rzucił w przestrzeń informację,że
idzie zapalić i niczym smagany ogniem wyszedł na korytarz. Był
wściekły,a gniew wzmógł się w nim kiedy przypomniał sobie nagły
wybuch śmiechu dziewczyny. Nic nie zrobił, nic nie powiedział, a
ona zaśmiała się tak jakby zrobił coś cholernie głupiego. Nie
spodobał mu się ten śmiech, bo choć był miękki, perlisty i
przyjemny był najzwyklej w świecie kpiną wymierzoną mu w twarz.
Pochłonięty myślami na
temat szlamy i swych niedorzecznych uczuć jakie zapanowały w nim
kiedy ich spojrzenia się spotkały nie zauważył stojącej
niedaleko jego przedziału pary. Dopiero gdy usłyszał głośny,
damski krzyk uniósł wzrok wbity wcześniej w obracanego w palcach
papierosa. Zatrzymał się raptownie widząc jak gryfonka, pieprzony
powód jego rozmyślań i gniewu próbuje wyrwać dłonie z mocarnego
uścisku McLaggena.
Coś w nim zawyło w furii i
to bynajmniej nie w gniewie na gryfonkę. Chciał podejść do
Cormaca, wyszarpać szczupłe nadgarstki szlamy z jego dłoni i
porządnie dać mu w pysk. Chciał zaciągnąć Granger za swoje
plecy i bronic ją swoim ciałem. Nie poddał się jednak temu
pragnieniu, zbyt głęboko w nim zakorzeniona niechęć do
dziewczyny, gryfonów i szlam powstrzymała go przed podejściem do
napakowanego idioty i pokazania mu gdzie jest jego miejsce.
Zamiast tego odpalił
papierosa i opierając się barkiem o ścianę, w swój zwykły
luzacko-ignorujący sposób, zawołał do gryfona.
-McLaggen! Wiedziałem, że
jest z tobą źle, ale aż tak... To dno by błagać o randki.
Oboje,zarówno on jak i ona,
raptownie odwrócili się w jego kierunku. Starał się nie zwracać
uwagi na zszokowany wyraz twarzy brunetki i skupić się wyłącznie
na ogłupiałej gębie gryfona.
-Malfoy- warknęli na jego
widok.
Złość i niechęć jaką
usłyszał w delikatnym glosie Granger zmusiły go by mimo wszelkich
starań przeniósł na nią wzrok. Zaraz tego pożałował. Była
zbyt piękna, zbyt doskonała by nawet on, człowiek nienawidzący
jej całą swoją ciemną duszą nie zapatrzył się i nie podziwiał
pełnej dolnej wargi i rumianych policzków, na które gęste rzęsy
rzucały długie cienie. Jedyne co nie podobało się Draco w
wyglądzie Granger to zbyt blady odcień twarzy i iskry paniki
wywołane przez idiotę trzymającego ją za dłonie i bez zgody
dociskającego ją do swego torsu.
-Granger-uśmiechnął się
przebiegle ale zaraz wrócił spojrzeniem do chłopaka- Dziewczyny
nie chcą się już z tobą umawiać, więc musisz uciekać się do
stosowania siły?
McLaggen spojrzał na niego
spod byka. Draco był pewny, że gdyby wzrok mógł zabijać leżałby
teraz martwy, totalnie martwy.
-Nie twój interes.
Ślizgon zaśmiał się
cierpko.
-Właśnie, że mój.
Zwłaszcza kiedy robisz to pod drzwiami przedziału, w którym
siedzę. Powiedz mi...-poprosił niby uprzejmie,zaciągając się
przy tym dymem-Co złożyło się na twoje zachowanie? To, że jesteś
kiepskim graczem w Quidicha i wreszcie wszystkie to dostrzegły? Czy
może fakt, że jesteś tchórzem, który nawet nie potrafił stanąć
przeciwko Czarnemu Panu i który uciekł z rodzicami na drugi koniec
świata?
Och, cudownie było patrzeć
jak gryfon dostaje ataku gniewu. Oczy wyszły mu na wierzch a szczęka
rozwarła szeroko. Imbecyl...
-Zrobiłem to ze względu na
moją matkę, ty pieprzony...
Draco machnął dłonią
strzepując od niechcenia popiół na wypucowaną podłogę pociągu.
-Tak, zapewne.-zakpił-Każdy
tchórz się tak tłumaczy.
Z zadowoleniem obserwował jak
McLaggen staje się bordowy na policzkach a jego i pulsująca na
czole żyła niemal wyskakuje ze skóry. Wspaniale było oglądać go
kiedy był wściekły, sprawiało to ślizgonowi nie lada radochę.
-Wal się Malfoy.-wysyczał
przez zaciśnięte zęby.
Nareszcie wypuścił z dłoni
nadgarstki Granger czym zagwarantował sobie litość Draco. Chłopak
przysięgał, że jeżeli będzie ją przytrzymywać jeszcze sekundę
dłużej to rozkwasi mu nos o pobliskie drzwi toalety. W
sumie...Nawet teraz z chęcią by to zrobił. Tym co go powstrzymało
to panika Granger, która odsunęła się od gryfona na kilka kroków.
Nie chciał sprawić by znowu się go bała, niemożliwe, ale właśnie
tak było.
Nie rzuciła się też mu na
szyję, dziękując za uratowanie, ale nie spodziewał się po niej
takiego zachowania. Prędzej zrobiłaby mu awanturę o to, że się
szaro gęsi niż okazała wdzięczność. Głupia kujonka.
-Będę, nie martw się o
to.-uśmiechnął się do Cormaca- W przeciwieństwie do ciebie nie
muszę do tego nikogo zmuszać.
Wielkolud zawył w furii ale
zamiast rzucić się na niego, rozsądnie odwrócił się i biegiem
odszedł do swojego przedziału. Draco w myślach pogratulował
gryfonowi tej resztki rozumu jaka mu została.
Ślizgon spojrzał na Granger
dopiero teraz orientując się, że zostali sami. Nigdzie na
korytarzu nie było choćby żywej duszy, jakby wszyscy uczniowie
dogadali się wcześniej by zostawić ich sam na sam. A do kroćset,
jeszcze przed chwilą kłębiły się tutaj tłumy!
Obserwował jak gryfonka ze
zwykłym,dumnym uporem w oczach patrzy na niego. Powoli rozmasowywała
swoje zaczerwienione nadgarstki, których zdarta skóra musiała ją
bardzo piec. Nie upuściła bynajmniej ani kropli łez, co
niezmiernie go zdziwiło. Każda inna wyłaby jak bóbr, ale nie ona.
Nie Granger.
Kiedy tak przyglądał się
czerwonym smugom na tych delikatnych rączkach miał ochotę podążyć
za Cormaciem niczym gończy pies, wytropić go i zacisnąć palce na
jego krtani by pozostały na niej identyczne ślady. Zaklął tyradą
przekleństw.
Co się z nim do Salazara
dzieje! Musi się opanować!
-Dziękuję- szepnęła nagle.
Malfoy uniósł do góry jedną
z równych brwi. Czyżby dobrze słyszał? Ona mu dziękuje?!
Poczuł...Cóż, cokolwiek to
nie było nie powinno mieć miejsca. Odpychając od siebie miłe
ciepło jakie się w niego wlało po tym jednym słowie postanowił,
że nie może poddawać się urokowi szlamy. Przez chwile spoglądał
na Hermionę ze szczerym zdziwieniem ale zaraz potem wybuchł
nieprzyjemnym, zimnym śmiechem.
-Sadziłaś, że robię to dla
ciebie?-zawył w udawanej uciesze widząc jej minę.
Stała przed nim taka
niewinna, całkowicie zdana na jego humor i intencje uciekając
wzrokiem gdzieś w w przestrzeń pociągu. Policzki oprószył
rozkoszny rumieniec, kiedy zorientowała się jak bardzo się myliła.
Według niej myliła...DRACO!!!!
-Jaka ty jesteś głupia
Granger!
Wydęła buńczucznie usta
piorunując go oczami.
-Zrobiłem to tylko po to by
go wkurzyć. Nie znoszę go,wykorzystam każdą okazję by
doprowadzić go do szału i uwierz mi, że gdyby cię nie było przy
nim ta sytuacja by się powtórzyła. Poszukać bym sobie jedynie
musiał innego powodu do dokuczenia mu.
Podszedł do niej na krok i
tak jak się spodziewał, sprawił tym,że wpadła plecami na drzwi
łazienki. Pochylił się nad nią jak wcześniej Cormac i z całym
jadem na jaki go było stać szepnął:
-Ty się nie liczysz szlamo.
Nigdy nie będziesz. To, że się napatoczyłaś to tylko zrządzenie
losu Granger. Gdyby nie to, że Cormac działa mi na nerwy z miła
ochotą patrzyłbym jak się z nim męczysz.
Patrzyła na niego z takim
cholernie wielkim wyrzutem. Miał przez chwilę wrażenie, że
żołądek wywraca mu się na drugą stronę kiedy pojawiły się w
nich łzy.
Dobrze, pomyślał, bardzo
dobrze. Bój się mnie Granger. Chciał by się go bała, by
przestała tak na niego działać. Pragnął by wszystko wróciło do
pierwotnego stanu rzeczy.
Musi go nienawidzić by i on
mógł nienawidzić ją. To jest w porządku. Tak powinno być.
-Dupek.-sapnęła.
Łzy upokorzenia i bólu
lśniły w czekoladowych tęczówkach ale jak zawsze Granger nie
zaczęła wyć. Nigdy nie pokazała mu swoich łez choć był pewny,
że nie raz przez niego płakała. O dziwo nie przyprawiało go to o
dumę, dzięki której puchł niczym balon jak kiedyś. Teraz
był...Zawstydzony swoimi czynami.
-Uważaj Granger...-upomniał
ją podchodząc bliżej -Nie takich jak ty załatwiałem.
Jej dolna warga drgała w
strachu ale dumnie uniosła głowę by móc przyjrzeć się mu i
odpierać jego wzrokowe ataki.
-Nie wątpię,
Śmierciożerco...
Te słowa zabolały go na
wskroś. Pchany emocjami, których za nic nie chciał analizować
doskoczył do niej, przygważdżając swoim torsem do drzwi jej małe
ciało. Walnął dłońmi po bokach głowy gryfonki o drewniane płyty
dzielące ich od łazienki na co podskoczyła wystraszona. Nie kryła
już grozy jaką w niej wzbudzał, trzęsła się na ciele a czarne
źrenice jej czekoladowych oczu rozeszły się mając wielkość
galeonu.
-Granger.-warknął
ostrzegawczo.
Chciał ją potraktować
jakimś niemiłym słowem, zastanawiał się nawet nad wyciągnięciem
różdżki i walnięciem w nią jakimś mało przyjemnym urokiem ale
nie mógł. Po prostu nie potrafił. Miał ją na wyciągniecie
dłoni, mógł zrobić co chciał ale właśnie to małe ciałko
zamknięte w klatce jego ramion, torsu i drzwi łazienki oraz
wymalowany strach w oczach sprawił, że nie zrobił nic.
A może była to wina
oszałamiającego, delikatnego zapachu jej pomarańczowych perfum?
Albo unoszący się w górę i w dół dekolt kiedy szybko oddychała?
Lub, co jest bardziej prawdopodobne, było to spowodowane jego tępym,
nagle źle pracującym mózgiem?
Cokolwiek by to nie było,
Draco nie potrafił jej skrzywdzić. A przynajmniej nie teraz. Musi
to naprawić. Musi.
Tyle, że logika podpowiadała
mu swoje a ciało robiło swoje. Po prawdzie nie robił nic prócz
gapienia się na nią i jej śliczną twarz, analizowania każdego
szczegółu pokrytego słonecznymi pocałunkami noska i gęstych,
równych brwi.
-Hermiona?-zadudnił skądś
nawołujący głos- Hermiona!
Draco odepchnął się mocno
od drewnianych drzwi i powoli odsunął od Hermiony, pozwalając by
maska obojętności ponownie zagościła na jego licu. Jeszcze
wolniej odwrócił się do nadbiegającego do nich chłopaka. Musiał
nieźle wytrzeszczyć wzrok by rozpoznać w nim nieudacznika
Longbottoma, czy raczej Kiedyś-Nieudacznika-Longbottoma.
-Wszystko w porządku?-zapytał
gryfon stając przed Draco.
Ślizgon uśmiechnął się
pod nosem widząc jak ofiara Neville wyciąga różdżkę i celuje nią
prosto w jego nos. Proszę, proszę. Ofiara zamieniła się w
prześladowcę?
-Tak, Neville.-powiedziała
Granger uspokajająco podnosząc dłoń- Już idę.
Draco prychnął z ironią na
przyjaciela szlamy. Wyminął go obdarzając po drodze zadziornym
spojrzeniem i rzuconym w jego but petem, po czym luźnym krokiem
wrócił do przedziału. Pomimo swojej postury kogoś kto cały świat
ma w głębokim poważaniu, wewnątrz aż się gotował.
,,Nie wątpię,
Śmierciożerco...'' To zdanie dudniło w jego głowie wciąż i
wciąż. Miał ochotę kogoś pobić. I nawet wiedział kogo.
-Diable!-krzyknął od
wejścia.
Blaise spojrzał na niego
ponad głową Millicenty, którą nawiasem mówiąc właśnie
soczyście całował. W pobliżu nie było Daphne, co oznaczało, że
wysłał ją za jakaś pierdołą byleby tylko wyrwać chwilę z
drugą ślizgonką sam na sam. O dziwo reszty rozwrzeszczanego
babińca również nie było.
-Czemu się tak drzesz
Smoku?-zapytał przyjaciel odrywając usta od rozpływającej się w
jego objęciach dziewczyny.
-Idziemy- zakomenderował-
Już.
~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~
To
już trzeci rozdział :) Czwarty jest napisany, czeka jedynie na korektę
:) Jeśli chodzi o literówki, błędy itp itd z góry przepraszam i proszę o
informację jeśli się czegoś dopatrzycie :) Poprawię tak szybko, jak się
da.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz