wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 3

Hermiona napawała się widokiem wielkiej,buchającej parą lokomotywy będącej niezaprzeczalnym dowodem na to, że jednak wraca do szkoły kiedy coś, lub ktoś, pędząc na nią z zawrotną prędkością porwało ją na ręce. Piszczała w uciesze kiedy jej napastnik podniósł ją sprawnie z ziemi i kręcił się z nią dookoła.
Jej nogi szybowały w powietrzu a włosy pod wpływem impetu z jakim się kręciła zasłoniły jej oczy. Nie musiała jednak zgadywać kto pochwycił ją w ramiona i bezczelnie sprawiał, że wirowało jej w głowie. Na końcu świata rozpoznała by zapach tych przyjemnych perfum zakupionych przez nią na Pokątnej i głos, który wolał jej imię chwile przed porwaniem a teraz śmiał wesoło.
-Harry!-krzyczała rozbawiona-Postaw mnie! Harry!
Dopiero po chwili przyjaciel posłuchał jej próśb i delikatnie odstawił ją na ziemie. Szczerząc się do niej i nie wypuszczając ze swych dłoni jej własnych, czarnowłosy chłopak oglądał ją uważnie.
-Hermiona, jak się cieszę-Powiedział znowu ją przytulając.
Odwzajemniła szybki uścisk i śmiejąc się w najlepsze poprawiła zsunięte na czubek jego prostego nosa okrągłe okulary. Dostrzegając warstewkę kurzu jak zwykle pokrywającą korekcyjne szkło wraz z odciskami palców, Hermiona wyciągnęła z kieszonki spodenek różdżkę i celując nią w twarz rozbawionego wybrańca wydała cichą komendę. Już po chwili okulary lśniły czystością.
-Powinieneś kupić sobie nowe- uśmiechnęła się chowając różdżkę i widząc jak chłopak rumieni się na jej słowa.
Jejku! Ależ on dorósł!
To już nie był mały Harry,nawet nie Harry zbawca świata. To był Harry mężczyzna.
Urósł przez te parę miesięcy kiedy się nie widzieli i był teraz wzrostu Rona, rozczochrane włosy dalej sterczały na wszelkie strony ale teraz dodawały jego poważnej,męskiej twarzy odrobiny dziecięcego uroku. Nie tylko wzrostem zrobił się większy. Pod ciemnym T-shirtem Hermiona dojrzała lekkie zarysy mięśni.
-Harry, ty ćwiczysz?-zapytała wskazując na jego pierś.
Czarnowłosy zarumienił się jeszcze bardziej i szybko pokręcił głową na boki.
-Nie-odparł- Postanowiłem, że sam wyremontuje dom Syriusza. Staram się robić wszystko własnymi dłońmi, bez pomocy różdżki. To pewnie dlatego.
-Zapewne dużo się tam zmieniło, co?-jej zainteresowanie było szczere.
Chciałaby móc wraz z Harrym odwiedzić dom nr 12 na Grimmauld Place. Samo czytanie listów, w których przyjaciel opowiadał jej o zmianach jakie chciałby przeprowadzić w domu jego nieżyjącego chrzestnego było wspaniale. Zobaczyć te zmiany na własne oczy...To dopiero byłoby coś.
-Och, tak.-przyznał z szerokim uśmiechem- Szkoda, że nie mogłaś mnie odwiedzić podczas wakacji. Sama byś zobaczyła.
-Żałuję. Tak chciałabym zobaczyć jak sobie radzisz.
W zielonych oczach przyjaciela pojawiły się iskierki smutku. Na ich widok mina zrzedła Hermionie a w sercu poczuła ukłucie bólu.
-Próbuję jakoś. Zawsze myślałem, że to ją i Syriusz zaczniemy wspólny remont.-westchnął cicho-Ciężko mi było wrócić do domu, samemu.
-Harry...-wydukała łapiąc go za dłoń- Mogłeś mówić,wróciłabym szybciej...
-Nie jest źle, Hermiono.-odparł wzruszając ramionami- Najgorsze były pierwsze dni, potem poszło jak z płatka. Ron dużo mi pomaga. Ostatnio nawet udało nam się ściągnąć obraz rozwrzeszczanej babci Black. Ron wynalazł pewne pomocne zaklęcie i...O...Mhmm...Wybacz, nie chciałem...
Hermiona szybko zorientowała się, że na wzmiankę jej byłego chłopaka i przyjaciela ściągnęła gniewnie brwi. Zrobiło się jej strasznie wstyd. Jak to możliwe, że po tylu latach przyjaźni Ron stał się dla niej persona non grata?
Uśmiechnęła się do Harrego z wymuszonym uśmiechem i poklepała go po ramieniu. Nie może przecież oczekiwać, że ze względu na ich rozstanie Harry nagle zaprzestanie przyjaźni z rudym. I chociaż tak bardzo chciała mu opowiedzieć o zachowaniu Rona i jego ostatnim, mało przyjemnym liście ugryzła się w język. Nie chciała być prowodyrem jakiejkolwiek kłótni między nimi a była pewna, że gdyby Harry usłyszał prawdę o braku odwagi przyjaciela zrobiłby mu awanturę. O tym jak się zachował była pewna, że Ron mu nie powiedział.
-Daj spokój Harry.-machnęła dłonią- ją i Ron nie jesteśmy już razem ale jeśli to tylko będzie możliwe, chciałabym się z nim dalej przyjaźnić. Nie przeszkadza mi, że ty to robisz.
Najwyraźniej uwierzył jej sztucznemu uśmiechowi i kłamliwym zapewnieniom bo natychmiast się rozchmurzył przywołując na twarz minę pełną ulgi.
-Cieszę się,Hermiono.-westchnął- Nie chciałbym być zmuszony do wybierania między którymś z was.
-Nie będziesz, słowo honoru.
O tak, nie będzie musiał. Już jej w tym głowa by naprawić relacje między nią a Ronem. Co jak co ale nie chciała by te lata przyjaźni przepadły niczym kamień filozoficzny. Jeśli nie ze względu na siebie i rudego, to na pewno ze względu na Harrego postara się by ich relacje były jak najlepsze.
-A co to za deklaracje tak od samego rana?
Przymknęła na moment powieki słysząc tak dobrze jej znany głos, nim odwróciła się do jego właściciela.
Jak w przypadku Harrego, wiele z jego wyglądu się zmieniło, tak w przypadku Rona nie zmieniło się praktycznie nic. Dalej był wysoki, dalej był piegowaty,dalej był rudy. Odrobina mięśni przyozdobiła jego ramiona i tors ale najwyraźniej nie przemęczał się tak jak czarnowłosy, który musiał harować za nich dwóch podczas remontu.
-Ron! Cześć stary!-zawołał Harry ściskając wyciągniętą do niego dłoń Rona- Już myślałem, że nie dojedziesz.
Poklepali się przyjacielsko po plecach jakby nie widzieli się co najmniej tak długo jak Hermiona z Ginni.
-Jak bym mógł spóźnić się na pierwszy w tym roku wykład kapitana?-rzekł Ron z błądzącym po buzi uśmieszkiem.
Hermiona w zdziwieniu wytrzeszczyła oczy na speszonego jej miną Harrego.
-Kapitana?-zawołała- Harry nie wspominałeś, że znowu zostałeś kapitanem drużyny! Moje gratulacje.
-Dziękuję.-burknął pozwalając by krotko go uściskała.
Ponownie spalił raka, ale zaraz niepewnie popatrzył na swego przyjaciela. Dopiero teraz Hermiona dostrzegła badawcze, odrobinę cielęce spojrzenie Rona jakim na nią patrzył. Odsunęła się od czarnowłosego czując się kompletnie nie na miejscu, kiedy rudy taksował ją wzrokiem.
Sekundy upływały im w ciszy, która dla niej samej trwała całą wieczność. W końcu Ron przerwał niezręczne zawieszenie i wystąpił do przodu wyciągając dłonie. Pozwoliła mu się uściskać, przypominając sobie jak zawsze czuła się w jego ramionach. Bezpieczna, spokojna i pewna. I chociaż bardzo chciała poczuć się tak i tym razem, niemiłe słowa jakimi obdarzył ją na rozstanie dudniły w jej głowie niczym dźwięk pneumatycznego młota.
Niestety, nie będą już ze sobą tak blisko jak kiedyś. Była tego więcej niż pewna.
-Cześć Miona.-szepnął do jej ucha odstawiając ją na ziemie.
-Cześć Ron.
I znowu ta niezręczna cisza. Żeby ją olbrzym przydeptał!
-Jak się masz?
-Dobrze.-szepnęła poprawiając roztrzepane po ataku Harrego włosy- Ciesze się z powrotu na stare śmieci.
-Tak- przytaknął poprawiając jej kosmyk włosów- Też się cieszę.
Nie zdając sobie sprawy z tego co robi, Hermiona uchyliła się przed jego dłonią jakby parzyła ją w twarz i odstąpiła na krok do tyłu. Nie chciała urazić Rona, nie zrobiła tego specjalnie ale jego mina wystarczająco odpowiedziała jej na pytanie jak się właśnie poczuł.
Patrzył na nią z dziwnym wyrzutem i smutkiem w oczach jakby właśnie potraktowała go upiorogackiem. Niezdarnie schował ręce do kieszeni i odkaszlnął zalegającą mu w gardle gulę. Widziała jak otwiera usta by coś powiedzieć ale w tym samym momencie podszedł do nich Evan Abercombie, pałkarz drużyny gryfonów i po szybkim przywitaniu się z dziewczyną zajął rozmową swego kapitana i obrońcę.
Hermiona odetchnęła w uldze, dziękując w myślach Evanowi za odsiecz, której zapewne nie był świadom. Chyba przez następne półrocze będzie odrabiać jego zadania domowe.
Pochłonięta swoimi myślami o przyjaźni ich trojki i wszystkim tym co stracili przez swoje związki, ona z Ronem a Harry z Ginni, Hermiona przyglądała się rozmawiającym chłopakom. Śmiali się szczerze, poklepując co i rusz jeden drugiego, a ich donośne, dudniące głosy w przyjemny sposób pieściły jej uszy.
Skanując dokładnie profil jej byłego chłopaka, zastanawiała się jak mogła się w nim zakochać. Nie żeby była typem dziewczyny, której zależy na wyglądzie życiowego partnera, ale milo by było mieć za chłopaka kogoś przystojnego. Ron był...Cóż, był przeciętny, ale to nie jego wygląd sprawił, że zaczęła poważnie myśleć o swoim zdrowiu psychicznym.
Rudy był leniwy, bystry tylko wtedy kiedy chciał zdobyć coś wartościowego dla siebie a zaangażowany jedynie w Quidditch. Martwiła się o niego kiedy po walce wrócił z pogrążoną w żałobie rodziną do Nory, nie namawiała go na podróż i odnalezienie jej rodziców wiedząc, że mama Rona potrzebowała wtedy wsparcia każdego z jej dzieci. Rozumiała go....A on?
Zrobił jej awanturę oskarżając, że opuszcza go w najgorszej z możliwych chwil nie myśląc o tym jak samotna bez swych rodziców się czuje. Nie przejmował się bólem i tęsknotą Hermiony, która widząc potomków Weasley'ów, przytulających swą matkę i dbających o nią płacze co noc w poduszkę. Ona również potrzebowała matki i jej opiekuńczego dotyku, oraz ojca z jego żartem i słowami pocieszenia.
Nie...Ron był samolubem, dlatego zastanawiała się jak mogła z nim być i nie zobaczyć tego wszystkiego przez siedem lat przyjaźni.
-Dość Hermiono- skarciła się w myślach.
Nie mogła dać się ponieść złym emocjom. Wracała do Hogwartu, do swojego drugiego domu, do miejsca gdzie jej życie nabrało sensu a wszystkie dziwne sytuacje, kiedy była dzieckiem dostały odpowiedź na pytanie ,,Co się ze mną dzieje''. Wraca dzisiaj tam gdzie pierwszy raz poczuła się na miejscu.
I chociaż nie dane jej już będzie być jedną z trzech, wiedziała, że znajdzie się tam wśród przyjaciół. Harry, Luna, Nevill a za niedługo i Ginni, oni wszyscy również byli jej przyjaciółmi, nie tylko Ron. Będzie się cieszyć każdą chwilą ostatniego roku w szkole.
Z tym pełnym optymizmu założeniem uśmiechnęła się do siebie. Jednak jakieś dziwne przeczucie, wrażenie, że coś jest nie tak wciąż jej nie opuszczało. Czuła się jak pod obserwacją. Odrobinę spanikowana rozejrzała się po biegających po peronie uczniach. Nic dziwnego się nie działo, zwykły, co roczny zgiełk i gwar tych, którzy już tu byli i tych, którzy przybyli na Kings Cross pierwszy raz.
Starzy znajomi ściskający swe dłonie, pary skaczące sobie w ramiona po dwóch miesiącach wakacji i plączący rodzice pierwszaków. Niby nic, ale wiedziała, że coś jest nie tak. A to wrażenie pogłębiło się gdy jej wzrok padł na dwie postaci skryte w cieniu kolumny w lekkim oddaleniu od reszty.
-Tylko nie on-szepnęła do siebie.
Szaro stalowe tęczówki przeszywały ją na wskroś, sprawiając, że temperatura jej ciała dosłownie osiągnęła poziom krytyczny. Nie pomagał jej ani trochę ironiczny, wyrafinowany uśmieszek jakim obdarzył ją patrzący na nią chłopak...Chłopak? To dość duże niedopowiedzenie.
Malfoy ani odrobinę nie przypominał chłopca, ani nawet chłopaka. Spokojnie przeskoczył wzrostem wysokiego już Harrego czy Rona, zapewne miał dobre metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Jego twarz ozdobiona była jednodniowym zarostem na szczęce, która nie przypominała szczurzego pyszczka nastolatka. Była bardziej kwadratowa, męska a przez to, że wciąż zaciśnięta,jakby groźna i niebezpieczna.
A te ciało?
O Merlinie! Stojący obok niebo Zabini był wielki i umięśniony, potężny osobnik i mimo, że Malfoy był od niego drobniejszy oraz niższy nie odstawał od kompana. Tkwiące jeszcze chwile temu w kieszeniach ciemnych jeansów ręce, splótł na mocarnej piersi ozdobionej białą koszulą z egipskiej bawełny z podciągniętymi rękawami, dzięki czemu mogła dostrzec mocne mięśnie jego przedramion i...Lśniący przygaszonym blaskiem Mroczny Znak. Znak Śmierciożerców.
Zatrzęsła się na ten widok. Jakby odczytując z wyrazu jej twarzy co tak wstrząsnęło gryfonką, Malfoy szybkim ruchem zaciągnął w dół rękawy koszuli. I mogłaby pomyśleć, że speszył się strachem jaki ujrzał w jej oczach, że nie chciał by się go bała ale ten okropny grymas w jaki zawsze wykrzywiał te zniewalająco ładne usta a jakim zazwyczaj obdarzał ją przed tym gdy chciał sprawić jej ból od razu wymazał z jej głowy myśl by się wstydził.
Nie, nie Malfoy. Dziedzic fortuny, Śmierciożerca, zapalczywy wróg jej, Harrego, Gryffindoru i wszystkich szlam na świecie. On nie czuł skruchy, jedynie złość i chorą satysfakcję z ranienia innych. Nie mogła jednak zaprzeczyć temu co widziały jej oczy. Ślizgon był po prostu...piękny,o ile można tak mówić o mężczyźnie.
Jasna cera, rozmierzwione włosy niby od niechcenia zaczesane do tyłu, stalowe oczy i drogi ubiór. Marmurowe pomniki greckich bogów mogły uciec w kąt i zacząć płakać. Każda nastolatka w szkole będzie za nim szaleć. Nadeszła era Malfoy'a.
-Malfoizm- szepnęła do siebie po czym wybuchła szaleńczym śmiechem.
Gryfoni spojrzeli na nią zszokowani tak nagłym wybuchem ale ona machnęła jedynie dłonią. Kątem oka zauważyła jak ślizgon przygląda się jej z niemałym zainteresowaniem. Prawdopodobnie również nie wiedział co w ich wzrokowej potyczce tak ją rozbawiło, jednak widząc jaką miał minę mogła przysiądź, że nie był z tego zadowolony. Hermiona jęknęła w duchu.
Właśnie załatwiła sobie kolejne miesiące upokorzeń. Tak, Malfoy będzie tym, który z sukcesem sprawi, że zapragnie wrócić do domu.
-Wsiadamy?-zapytał Harry wyrywając ją z zamyślenia-Pociąg zaraz rusza.
-Jasne!-przytaknęli wszyscy na raz.





~*~ ~*~ ~*~

Ze zmniejszonymi walizkami,które Harry pomógł jej władować do pociągu, Hermiona przemierzała kilometry w poszukiwaniu wolnego przedziału. Chciała skryć się przed Malfoy'em i resztą ślizgonów nim jej odwieczny wróg dorwie ją w swoje łapy i już pierwszego dnia zepsuje humor.
Szła sama, chłopcy udali się do odosobnionego przedziału, w którym drużyna gryfonów miała przeprowadzić pierwsze w roku spotkanie, co chwile machając znajomym uczniom i zamieniając z nimi kilka uprzejmych słówek. Powoli traciła nadzieję na odnalezienie wolnego miejsca kiedy przez oszklone drzwi zauważyła jak ktoś do niej macha.
Na litość Godryka! Czy wszyscy chłopcy w tej szkole dostali jakiś magiczny napój, dzięki któremu wydorośleli i stali się przystojni?
W pierwszej chwili nie rozpoznała ciemnych włosów i szczerego uśmiechu, ale zaraz potem z piorunującym szokiem rozpoznała twarz.
Neville.
Jejku. Wysoki, przystojny i z całą pewnością nie grubaśny czy niezdarny. Ciemne, ociupinę za długie włosy opadały mu paroma kosmykami na twarz, twarz pozbawiona pryszczy a teraz gładką jak papier. Rumiane policzki, opalona skóra i olśniewająco biały uśmiech prostych zębów, to właśnie składało się na osobę jej dobrego druha.
Odmachała mu i szybko przesunęła szklane drzwi pakując się do przedziału.
-Hermiona!-zawołał ściskając ją i przejmując z jej dłoni walizki, które po dosłownie sekundzie leżały bezpieczne na półce nad siedzeniem.
-Neville- uśmiechnęła się- Wyglądasz fantastycznie!
Tylko rumieniec jakim się oblał był tym co pamiętała ze starego kolegi. Już chciała zacząć się śmiać gdy nagle dojrzała wychylającą się za pleców Neville'a blond dziewczynę.
-Luna!
Obie padły sobie w ramiona ściskając się i przekrzykując. Hermiona ze zdziwieniem dostrzegła, że i krukonka wygląda inaczej. Znikły kolczyki marchewki jakie nosiła oraz kapslowany naszyjnik. Za duże, bezkształtne ciuchy ustąpiły miejsca nowym, dopasowanym i o dziwo modnym. Jej długie, blond włosy lśniły zdrowiem tak samo jak jej wielkie,szczere oczy.
Luna nie była już Pomuluną. O nie!
-Hermiona! Tak miło cie widzieć-Luna pociągnęła ją na siedzenie na przeciw siebie-Opowiadaj, jak tam wakacje?
Ze zdziwieniem Hermiona patrzyła jak Neville z gracją zasiada u boku blondynki i bez skrepowania zarzuca jej rękę na ramiona. Otacza ją sobą i delikatnie przysuwa do swego boku.
A wiec to tak! Nareszcie Neville zdobył się na odwagę i poderwał dziewczynę swoich marzeń.
Gryfonka nie mogła ukryć uśmiechu radości na ten widok. Zawsze życzyła koledze jak najlepiej, a myśl, że jest z kimś na kogo w pełni zasługuje i kto zasługuje na niego była rozgrzewająca. Chociaż jednym się udało.
-Och...-zamyśliła się Hermiona- Wakacje były super. Naprawdę. Podróżowałam po całym świecie z moimi rodzicami. Odwiedziliśmy wszystkich braci mojego taty a ją w końcu poznałam moich kuzynów i kuzynki. A było ich sporo.
-To znaczy?-zapytał Neville- Ja mam sześciu ciotecznych braci. Stanowczo za dużo.
Hermiona zaśmiała się na jego uwagę. Żeby tylko wiedział...
-Dwadzieścioro troje....
-Że co?!-zawołali naraz.
Gryfonka przytaknęła im w milczeniu nie kryjąc rozbawienia ich minami.
-O wow- szepnął Neville opadając na oparcie siedzenia-A myślałem, że to ja mam przekichane na święta.
-Nic nie mów-westchnęła Hermiona- W tym roku moja szalona rodzinka postanowiła zebrać się na wigilie w domu dziadków.
Luna z wciąż otwartą buzią zamrugała oczami. Była totalnie wstrząśnięta słysząc o ilości kuzynostwa Hermiony, za co dziewczyna nie mogła jej winić. Większości swoich kuzynek i kuzynów nie znała, zresztą o istnieniu połowy z nich nie miała pojęcia. Bracia jej ojca rozpierzchli się po całym świecie i rzadko kiedy spotykali razem. Jej szok był nie mniejszy kiedy w końcu uświadomiła sobie jak wielką ma rodzinę.
-Wyobrażasz sobie święta za kilka lat, kiedy wszyscy będziecie mieć swoje własne dzieci?-zapytała blondynka ze śmiechem.
Na samą myśl Hermiona zatrzęsła się w przerażeniu, co nie umknęło uwadze jej przyjaciół, którzy śmiali się z niej w najlepsze. Całe szczęście ich dziki rechot został zagłuszony głośnym sykiem pary kiedy pociąg Hogwart Express ruszył ociężale z miejsca a drzwi przedziału otworzyły się ukazując stojącą w ich progu starszą kobietę z wózkiem.
Zakupili u niej kilogramy słodyczy, w tym czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków. Rozsiedli się wygodnie w siedzeniach i przez chwile milczeli zajadając smakołykami. Hermiona była prze szczęśliwa mogąc znowu kosztować tych łakoci jakie nierozerwalnie kojarzyły się jej ze światem czarodziei.
-A jak wasze wakacje?-spytała z ustami pełnymi fasolek o smaku gumy balonowej.
Neville właśnie oddawał Lunie kartę ze zdjęciem Wiktora Kruma, na co krukonka zapiszczała z uciechy. Hermiona wolała nie komentować miny chłopaka jaka zakwitła na widok zachwytu Luny. Zazdrość aż od niego kipiała i tylko ślepy nie dostrzegłby jak powoli wypuszcza nadmiar powietrza z płuc.
-Byliśmy w Rzymie-zawołała blondynka wrzucając od niechcenia kartę do swojej workowatej torebki.
Wtuliła się w bok Neville'a na co gryfon od razu się rozpromienił. Hermiona pokręciła głową, ale musiała przyznać, że miło się jej patrzy na zakochanych przyjaciół.
-Po przegranej Czarnego Pana przez trzy tygodnie byłem zajęty naprawą domu-wyznał Neville- Przez cały czas gdy wy szukaliście horkruksów moja babcia przebywała za granicą, a ja w Hogwarcie. Dom został przejęty przez Śmierciożerców. Musiałem znieść zaklęcia jakimi obrzucili budynek byśmy mogli znowu w nim zamieszkać.
-Ja byłam zajęta opieką nad moim tatą. Po tym jak on...-głos Luny załamał się odrobinę-Po tym jak was zdradził i nasłał na was Śmierciożerców a wy uciekliście, strasznie go ukarali...
Hermiona poczuła ból w okolicy żeber. To, że ojciec Luny ich zdradził, podczas gdy był ich największym sprzymierzeńcem bardzo bolało. Jednak zrobił to po to by chronić porwaną przez wyznawców Voldemorta córkę. Ani ona, ani chłopcy nie mogli i nie chcieli go za to winić.
-Tak mi przykro za to co zrobił-szepnęła przyjaciółka kryjąc twarz w dłoniach.
Neville przygarnął ją do siebie z wyrazem smutku na twarzy. Spojrzał błagająco na zamyśloną Hermionę oczekując od niej jakieś reakcji.
-Luna-powiedziała Hermiona dotykając dłoni dziewczyny-Twój ojciec zrobił dokładnie to, co zrobiłby każdy kochający swoje dziecko rodzic.
-Ale..
-Żadnego ale-przerwała gryfonka- Żadne z nas nie ma do niego o to pretensji. To były trudne czasy, dla wszystkich. Na szczęście to się już skończyło a my znowu jesteśmy cali i zdrowi, siedzimy w pociągu do Hogwartu i jesteśmy dalej przyjaciółmi.
Luna uśmiechnęła się słabo a po jej policzkach spłynęły dwie krople łez, które Neville szybko starł z jej ładnej twarzy. Spojrzał na przyjaciółkę z wdzięcznością. Najwyraźniej wyrzuty sumienia jego dziewczyny dręczyły zarówno ją jak i jego.
-Mów dalej-zachęciła Hermiona.
Blondynka zaczerpnęła cicho powietrza i z uniesioną dumnie głową przytaknęła.
-Nie mieliśmy czasu się widzieć z Nevillem- tu spojrzała czule na chłopaka-Ciągle coś stawało na drodze byśmy się zobaczyli. Bardzo za nim tęskniłam, ale nie mogłam zostawić taty..
-A ja babci-dodał gryfon-Jednak gdy tylko wszystko się unormowało od razu pognałem do Luny.
Dziewczyna zachichotała z blaskiem w oku.
-Siłą wyciągnął mnie z domu, powiedział, że mam dwie minuty na spakowanie się bo zabiera mnie do Rzymu-powiedziała z uśmiechem- Byłam zszokowana. Nie wiedziałam co się dzieje. Wtedy Neville wyznał mi miłość a ja nie pytałam o więcej.
Patrzyła jak Neville całuje z uczuciem policzek Luny i przez chwile poczuła przemykający po jej wnętrzu cień żalu. Czemu i jej nie udało się zatrzymać chłopaka którego obdarzyła uczuciem? Czemu i oni nie mogli teraz siedzieć wtuleni w siebie jak para przed nią?
Szybko odpędziła negatywne myśli ukrywając przed przyjaciółmi swój smutek. Nie chciała by poczuli się źle na widok jej miny. Przywdziała więc na twarz wyraz szczęścia i radości, chciała by wiedzieli, że całym sercem im dopinguje. Bo tak właśnie było, tym dwojgu należy się szczęście. I mimo że sama chciałaby poczuć się tak jak Luna, być kochaną i bezpieczną postanowiła nie pozwolić wedrzeć się do jej serca chłodowi i smutkowi. Koniec z tym, od dzisiaj cieszy się każdą chwilą.
Rozmawiając i śmiejąc się z przyjaciółmi Hermiona czuła się w pełni na miejscu. Po jakimś czasie dołączył do nich Dean Thomas i Seamus Finnigan (Hermiona przysięgała, że ta sprawa z magicznym eliksirem to nie wymysł jej wyobraźni), opowiadali o swoich wakacjach, które wspólnie spędzili nad jeziorem Loch Ness przekrzykując się i wtrącając między słowa śmieszne anegdotki.
Pociąg mknął jak szalony. Pejzaże za oknem zmieniały się z każdą minutą, zniknęły domki i pola uprawne zastąpione obrazkami niewielkich wzniesień i pagórków. Słonce wciąż świeciło jasnymi promieniami, ani kropelka deszczu nie spadła w ciągu trwającej już kilka godzin podróży jakby i pogoda cieszyła się z powrotu uczniów do szkoły magii i czarodziejstwa.




Kiedy ze stolika znikły wszelkie łakocie, a Neville,Dean i Seamus rozpoczęli grę w eksplodującego durnia, gryfonka pozostawiła zaczytaną w książce Lunę by udać się do łazienki. Kąciki jej ust samowolnie unosiły się do góry gdy kroczyła korytarzem w kierunku toalet a napotykane osoby machały do niej ze szczęśliwymi minami. To był jeden z najlepszych dni w jej życiu. A przynajmniej do momentu.
Właśnie miała zamiar otworzyć drzwiczki do łazienki kiedy z męskiej toalety wyszedł niezwykle wysoki i rozrośnięty chłopak. Jego kędzierzawe włosy lśniły złotem w promieniach wpadających przez okna pędzącego pociągu a ciemne oczy pokazywały jego arogancką, dumną i czasami agresywną naturę samochwalca. Dreszcz zimna przeszedł po plecach dziewczyny kiedy chłopak uśmiechnął się do niej przebiegle.
-Cześć Hermionko.-przywitał ją wyuczonym głosem amanta.
Kiedy tak na niego patrzyła widziała przed oczami Graupa. Już kiedyś powiedziała, że brat Hagrida ma o wiele więcej kultury osobistej niż stojący przed nią Cormac McLaggen i gdy tak na niego spoglądała stwierdziła, że nie zmieni zdania.
-Ty...-wydyszała-Ale...Co ty tu robisz?
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej nie spuszczając z gryfonki swego aroganckiego wzroku.
-Jak to co?-prychnął.
Teatralnym machnięciem dłoni wskazał pociąg. Hermiona miała niebywałą ochotę zdzielić go w łeb ale szybko powstrzymał ją blask w jego ciemnych oczach.
-Jadę do szkoły.-stwierdził oschle.
-Ale ty już skończyłeś szkołę.-powiedziała zakładając dłonie pod boki.
Cormac roześmiał się mało przyjemnym dźwiękiem przez co po karku gryfonki ponownie przemknął niemiły dreszcz. Chciała uciec od tego aroganckiego dupka jak najdalej. Niechętnie, wspomnienia gryfona wpychającego jej język do ust wdarły się do jej głowy przez co zatrzęsła się z obrzydzenia.
Choć przystojny, Cormac McLaggen był jej sennym koszmarem. Zaraz po imponująco ślicznym ślizgonie, tego klasyfikowała jako upiór nocny numer jeden.
-Taka mądra a jednak...-gryfon pokiwał głową z dezaprobatą-Jakbyś nie zauważyła podczas poprzedniego roku rzadko kto chodził do szkoły. Ja również z niej zrezygnowałem ale teraz chcę nadrobić stracony czas. Muszę zdać OWUT-emy żeby dostać prace w Ministerstwie.
On i OWUT-emy, dobre sobie, pomyślała ale mądrze zatrzymała te kpinę dla siebie. Znała go na tyle dobrze by wiedzieć, że się wścieknie za taki komentarz, a nie chciała by agresywny chłopak przez przypadek przypalił jej włosy jakimś paskudnym zaklęciem,zwłaszcza teraz kiedy udało jej się poskromić swoją puszystą czuprynę.
-Tak...Cóż...-odkaszlnęła - Życzę powodzenia.
Ruszyła do przodu by wyminąć te arogancką stertę mięśni lecz ona szybko zatarasowała jej drogę do łazienki. Cormac pochylił się nad nią, a był od niej wyższy o dobrych piętnaście centymetrów i dziwnie lekko pogłaskał ją po odsłoniętym ramieniu. Gest ten jednak zamiast sprawić, że w jej żołądku w powietrze wzbiją się motyle,jakby się działo w przypadku każdej innej dziewczyny, która ten przystojniak by dotknął, spowodował, że Hermionę oblały zimne poty przerażenia.
-Nie tak szybko słodka.-zachichotał-Wróciłem też ze względu na ciebie.
Zdziwiona jego słowami stanęła jak słup soli, dosłownie wmurowana w podłogę. Była tak zszokowana tym wyznaniem,że nie zauważyła jak McLaggen zaczyna bawić się kosmykiem jej włosów i z zadowoleniem uśmiecha kiedy Hermiona od niego nie odskakuje.
-Na mnie?-zapytała szeptem.
Kolejna porcja aroganckiego, bezczelnego uśmieszku zagościła na jego ustach.
-Aha...-wymruczał- Pomyślałem sobie, że możemy odnowić znajomość.
Chwilę zajęło jej by otrząsnąć się po jego słowach. Odchyliła się od jego dłoni, która przeskoczyła z włosów i teraz gładziła jej policzek. Co za bezczelny typ!
-Wybacz, Cormac, mam kogoś.-skłamała gładko chcąc odejść.
Gryfon spiorunował ją zimnym spojrzeniem. Dostrzegła jak w typowy dla siebie sposób czerwienieje na twarzy a żyłka na jego czole zaczyna pulsować. Szybko jednak opanował kwitnącą w nim złość i ponownie uśmiechnął do Hermiony.
-Nie, nie masz.-rzekł z triumfem- Cały pociąg huczy od wieści, że ty i Rudy już ze sobą nie jesteście. Co powiesz na randkę?
Zaklęła w duchu tak szpetnie jak jeszcze nigdy. Cholerne, obślizgłe, hogwardzkie plociuchy. Czemu nie zajmą się kimś innym jak jej osobą? Nigdy nie bywała na jerzykach, no może prócz tego jednego razu gdy w czwartej klasie poszła na bal wraz z Wiktorem Krumem, i ten stan rzeczy bardzo ją cieszył. Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Bez względu czy złego czy dobrego.
-Raczej nie.
Dumnie uniosła podbródek i z chłodną obojętnością próbowała odepchnąć go na bok. Ten jednak tkwił jak góra kamieni nie robiąc sobie nic z jej marnych prób zmuszenia go do ustępstwa. Złapał ją za nadgarstki dłoni spoczywających na jego klatce piersiowej i siłą przyciągnął ją do swego torsu.
-Raczej to nie ,,stanowczo nie''.-wyszeptał do jej ucha.
Szarpnęła nadgarstkami ale te były mocno trzymane w kajdankach stworzonych przez długie palce McLaggena.
-Cormac, puść mnie!-krzyknęła w panice.



~*~ ~*~ ~*~
Draco z irytacja patrzył na zasiadające po jego bokach dziewczyny. Pansy co i rusz gładziła go po klatce piersiowej a Astoria z godną podziwu zaciętością zaczesywała jego włosy do tylu. Jak tak dalej pójdzie powyrywa mi połowę kłaków, pomyślał.
Nie przysłuchiwał się paplaniu pustych koleżanek, nie zwracał uwagi na śmiejącego się Zabiniego, który wraz z Nottem opowiadali sobie głupkowate kawały. Nie komentował w żaden sposób tego jak siostra Astorii wlepia cielęcy wzrok w poruszające się usta jego przyjaciela a Millicenta Bulstrode posyła jej pełne nienawiści spojrzenia, zapewne marząc by być na jej miejscu.
Ślizgon miał dość tej udawanej przyjaźni między ślizgońskimi dziewczynami. Uśmiechały się do siebie, całowały policzki na przywitanie i wspólnie imprezowały do rana ale jakby tylko, którąś z nich przywiązać do krzesła i zabrać różdżkę reszta rozszarpała by biedaczkę niczym wygłodniałe hieny bezbronną ofiarę. To co go otaczało to był jeden, wielki fałsz.
Jednak on nie skupiał na tym uwagi, która skierowana była na brązowowłosą gryfonkę. Ciągle rozmyślał o jej spojrzeniu, które pociemniało tracąc swój piękny blask kiedy ujrzała jego Znak. Nigdy się go nie wstydził, nie był z niego dumny ale wiedział też, że nie może go ukrywać. Stał się nierozerwalną częścią jego ciała jak włosy czy oczy.
Więc czemu zakrył go jak tylko Granger spięła się na jego widok? Czemu zapragnął ukryć go przed jej wzrokiem i nigdy więcej nie dostrzegać strachu jaki wpłynął w czekoladowe tęczówki? Dlaczego, na smocze jaja, dlaczego poczuł się tak jak się poczuł? Miał wrażenie, że zapada się pod ziemie ze wstydu, w sekundę zapragnął wydrapać sobie Mroczny Znak paznokciami lub odciąć połowę ręki.
Idiotyzm!
Jesteś idiotą Malfoy,pomyślał i targany złością wstał raptownie na równe nogi. Bez zbędnych czułości odepchnął oblegające go dziewczyny i nie zwracając uwagi na ich zdziwione twarze, oraz cisze jaka zaległa w przedziale sięgnął do torby. Wyciągnął z niej jedyny mogolski wynalazek jaki w stanie był zaakceptować i wydobywając z paczki mocnego papierosa ruszył ku szklanym drzwiom.
-Draco!-zawołała za nim Astoria.
Nie kłopotał się spojrzeniem na nią czy na przyglądającego się mu z zainteresowaniem Zabiniego. Rzucił w przestrzeń informację,że idzie zapalić i niczym smagany ogniem wyszedł na korytarz. Był wściekły,a gniew wzmógł się w nim kiedy przypomniał sobie nagły wybuch śmiechu dziewczyny. Nic nie zrobił, nic nie powiedział, a ona zaśmiała się tak jakby zrobił coś cholernie głupiego. Nie spodobał mu się ten śmiech, bo choć był miękki, perlisty i przyjemny był najzwyklej w świecie kpiną wymierzoną mu w twarz.
Pochłonięty myślami na temat szlamy i swych niedorzecznych uczuć jakie zapanowały w nim kiedy ich spojrzenia się spotkały nie zauważył stojącej niedaleko jego przedziału pary. Dopiero gdy usłyszał głośny, damski krzyk uniósł wzrok wbity wcześniej w obracanego w palcach papierosa. Zatrzymał się raptownie widząc jak gryfonka, pieprzony powód jego rozmyślań i gniewu próbuje wyrwać dłonie z mocarnego uścisku McLaggena.
Coś w nim zawyło w furii i to bynajmniej nie w gniewie na gryfonkę. Chciał podejść do Cormaca, wyszarpać szczupłe nadgarstki szlamy z jego dłoni i porządnie dać mu w pysk. Chciał zaciągnąć Granger za swoje plecy i bronic ją swoim ciałem. Nie poddał się jednak temu pragnieniu, zbyt głęboko w nim zakorzeniona niechęć do dziewczyny, gryfonów i szlam powstrzymała go przed podejściem do napakowanego idioty i pokazania mu gdzie jest jego miejsce.
Zamiast tego odpalił papierosa i opierając się barkiem o ścianę, w swój zwykły luzacko-ignorujący sposób, zawołał do gryfona.
-McLaggen! Wiedziałem, że jest z tobą źle, ale aż tak... To dno by błagać o randki.
Oboje,zarówno on jak i ona, raptownie odwrócili się w jego kierunku. Starał się nie zwracać uwagi na zszokowany wyraz twarzy brunetki i skupić się wyłącznie na ogłupiałej gębie gryfona.
-Malfoy- warknęli na jego widok.
Złość i niechęć jaką usłyszał w delikatnym glosie Granger zmusiły go by mimo wszelkich starań przeniósł na nią wzrok. Zaraz tego pożałował. Była zbyt piękna, zbyt doskonała by nawet on, człowiek nienawidzący jej całą swoją ciemną duszą nie zapatrzył się i nie podziwiał pełnej dolnej wargi i rumianych policzków, na które gęste rzęsy rzucały długie cienie. Jedyne co nie podobało się Draco w wyglądzie Granger to zbyt blady odcień twarzy i iskry paniki wywołane przez idiotę trzymającego ją za dłonie i bez zgody dociskającego ją do swego torsu.
-Granger-uśmiechnął się przebiegle ale zaraz wrócił spojrzeniem do chłopaka- Dziewczyny nie chcą się już z tobą umawiać, więc musisz uciekać się do stosowania siły?
McLaggen spojrzał na niego spod byka. Draco był pewny, że gdyby wzrok mógł zabijać leżałby teraz martwy, totalnie martwy.
-Nie twój interes.
Ślizgon zaśmiał się cierpko.
-Właśnie, że mój. Zwłaszcza kiedy robisz to pod drzwiami przedziału, w którym siedzę. Powiedz mi...-poprosił niby uprzejmie,zaciągając się przy tym dymem-Co złożyło się na twoje zachowanie? To, że jesteś kiepskim graczem w Quidicha i wreszcie wszystkie to dostrzegły? Czy może fakt, że jesteś tchórzem, który nawet nie potrafił stanąć przeciwko Czarnemu Panu i który uciekł z rodzicami na drugi koniec świata?
Och, cudownie było patrzeć jak gryfon dostaje ataku gniewu. Oczy wyszły mu na wierzch a szczęka rozwarła szeroko. Imbecyl...
-Zrobiłem to ze względu na moją matkę, ty pieprzony...
Draco machnął dłonią strzepując od niechcenia popiół na wypucowaną podłogę pociągu.
-Tak, zapewne.-zakpił-Każdy tchórz się tak tłumaczy.
Z zadowoleniem obserwował jak McLaggen staje się bordowy na policzkach a jego i pulsująca na czole żyła niemal wyskakuje ze skóry. Wspaniale było oglądać go kiedy był wściekły, sprawiało to ślizgonowi nie lada radochę.
-Wal się Malfoy.-wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Nareszcie wypuścił z dłoni nadgarstki Granger czym zagwarantował sobie litość Draco. Chłopak przysięgał, że jeżeli będzie ją przytrzymywać jeszcze sekundę dłużej to rozkwasi mu nos o pobliskie drzwi toalety. W sumie...Nawet teraz z chęcią by to zrobił. Tym co go powstrzymało to panika Granger, która odsunęła się od gryfona na kilka kroków. Nie chciał sprawić by znowu się go bała, niemożliwe, ale właśnie tak było.
Nie rzuciła się też mu na szyję, dziękując za uratowanie, ale nie spodziewał się po niej takiego zachowania. Prędzej zrobiłaby mu awanturę o to, że się szaro gęsi niż okazała wdzięczność. Głupia kujonka.
-Będę, nie martw się o to.-uśmiechnął się do Cormaca- W przeciwieństwie do ciebie nie muszę do tego nikogo zmuszać.
Wielkolud zawył w furii ale zamiast rzucić się na niego, rozsądnie odwrócił się i biegiem odszedł do swojego przedziału. Draco w myślach pogratulował gryfonowi tej resztki rozumu jaka mu została.
Ślizgon spojrzał na Granger dopiero teraz orientując się, że zostali sami. Nigdzie na korytarzu nie było choćby żywej duszy, jakby wszyscy uczniowie dogadali się wcześniej by zostawić ich sam na sam. A do kroćset, jeszcze przed chwilą kłębiły się tutaj tłumy!
Obserwował jak gryfonka ze zwykłym,dumnym uporem w oczach patrzy na niego. Powoli rozmasowywała swoje zaczerwienione nadgarstki, których zdarta skóra musiała ją bardzo piec. Nie upuściła bynajmniej ani kropli łez, co niezmiernie go zdziwiło. Każda inna wyłaby jak bóbr, ale nie ona. Nie Granger.
Kiedy tak przyglądał się czerwonym smugom na tych delikatnych rączkach miał ochotę podążyć za Cormaciem niczym gończy pies, wytropić go i zacisnąć palce na jego krtani by pozostały na niej identyczne ślady. Zaklął tyradą przekleństw.
Co się z nim do Salazara dzieje! Musi się opanować!
-Dziękuję- szepnęła nagle.
Malfoy uniósł do góry jedną z równych brwi. Czyżby dobrze słyszał? Ona mu dziękuje?!
Poczuł...Cóż, cokolwiek to nie było nie powinno mieć miejsca. Odpychając od siebie miłe ciepło jakie się w niego wlało po tym jednym słowie postanowił, że nie może poddawać się urokowi szlamy. Przez chwile spoglądał na Hermionę ze szczerym zdziwieniem ale zaraz potem wybuchł nieprzyjemnym, zimnym śmiechem.
-Sadziłaś, że robię to dla ciebie?-zawył w udawanej uciesze widząc jej minę.
Stała przed nim taka niewinna, całkowicie zdana na jego humor i intencje uciekając wzrokiem gdzieś w w przestrzeń pociągu. Policzki oprószył rozkoszny rumieniec, kiedy zorientowała się jak bardzo się myliła. Według niej myliła...DRACO!!!!
-Jaka ty jesteś głupia Granger!
Wydęła buńczucznie usta piorunując go oczami.
-Zrobiłem to tylko po to by go wkurzyć. Nie znoszę go,wykorzystam każdą okazję by doprowadzić go do szału i uwierz mi, że gdyby cię nie było przy nim ta sytuacja by się powtórzyła. Poszukać bym sobie jedynie musiał innego powodu do dokuczenia mu.
Podszedł do niej na krok i tak jak się spodziewał, sprawił tym,że wpadła plecami na drzwi łazienki. Pochylił się nad nią jak wcześniej Cormac i z całym jadem na jaki go było stać szepnął:
-Ty się nie liczysz szlamo. Nigdy nie będziesz. To, że się napatoczyłaś to tylko zrządzenie losu Granger. Gdyby nie to, że Cormac działa mi na nerwy z miła ochotą patrzyłbym jak się z nim męczysz.
Patrzyła na niego z takim cholernie wielkim wyrzutem. Miał przez chwilę wrażenie, że żołądek wywraca mu się na drugą stronę kiedy pojawiły się w nich łzy.
Dobrze, pomyślał, bardzo dobrze. Bój się mnie Granger. Chciał by się go bała, by przestała tak na niego działać. Pragnął by wszystko wróciło do pierwotnego stanu rzeczy.
Musi go nienawidzić by i on mógł nienawidzić ją. To jest w porządku. Tak powinno być.
-Dupek.-sapnęła.
Łzy upokorzenia i bólu lśniły w czekoladowych tęczówkach ale jak zawsze Granger nie zaczęła wyć. Nigdy nie pokazała mu swoich łez choć był pewny, że nie raz przez niego płakała. O dziwo nie przyprawiało go to o dumę, dzięki której puchł niczym balon jak kiedyś. Teraz był...Zawstydzony swoimi czynami.
-Uważaj Granger...-upomniał ją podchodząc bliżej -Nie takich jak ty załatwiałem.
Jej dolna warga drgała w strachu ale dumnie uniosła głowę by móc przyjrzeć się mu i odpierać jego wzrokowe ataki.
-Nie wątpię, Śmierciożerco...
Te słowa zabolały go na wskroś. Pchany emocjami, których za nic nie chciał analizować doskoczył do niej, przygważdżając swoim torsem do drzwi jej małe ciało. Walnął dłońmi po bokach głowy gryfonki o drewniane płyty dzielące ich od łazienki na co podskoczyła wystraszona. Nie kryła już grozy jaką w niej wzbudzał, trzęsła się na ciele a czarne źrenice jej czekoladowych oczu rozeszły się mając wielkość galeonu.
-Granger.-warknął ostrzegawczo.
Chciał ją potraktować jakimś niemiłym słowem, zastanawiał się nawet nad wyciągnięciem różdżki i walnięciem w nią jakimś mało przyjemnym urokiem ale nie mógł. Po prostu nie potrafił. Miał ją na wyciągniecie dłoni, mógł zrobić co chciał ale właśnie to małe ciałko zamknięte w klatce jego ramion, torsu i drzwi łazienki oraz wymalowany strach w oczach sprawił, że nie zrobił nic.
A może była to wina oszałamiającego, delikatnego zapachu jej pomarańczowych perfum? Albo unoszący się w górę i w dół dekolt kiedy szybko oddychała? Lub, co jest bardziej prawdopodobne, było to spowodowane jego tępym, nagle źle pracującym mózgiem?
Cokolwiek by to nie było, Draco nie potrafił jej skrzywdzić. A przynajmniej nie teraz. Musi to naprawić. Musi.
Tyle, że logika podpowiadała mu swoje a ciało robiło swoje. Po prawdzie nie robił nic prócz gapienia się na nią i jej śliczną twarz, analizowania każdego szczegółu pokrytego słonecznymi pocałunkami noska i gęstych, równych brwi.
-Hermiona?-zadudnił skądś nawołujący głos- Hermiona!
Draco odepchnął się mocno od drewnianych drzwi i powoli odsunął od Hermiony, pozwalając by maska obojętności ponownie zagościła na jego licu. Jeszcze wolniej odwrócił się do nadbiegającego do nich chłopaka. Musiał nieźle wytrzeszczyć wzrok by rozpoznać w nim nieudacznika Longbottoma, czy raczej Kiedyś-Nieudacznika-Longbottoma.
-Wszystko w porządku?-zapytał gryfon stając przed Draco.
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem widząc jak ofiara Neville wyciąga różdżkę i celuje nią prosto w jego nos. Proszę, proszę. Ofiara zamieniła się w prześladowcę?
-Tak, Neville.-powiedziała Granger uspokajająco podnosząc dłoń- Już idę.
Draco prychnął z ironią na przyjaciela szlamy. Wyminął go obdarzając po drodze zadziornym spojrzeniem i rzuconym w jego but petem, po czym luźnym krokiem wrócił do przedziału. Pomimo swojej postury kogoś kto cały świat ma w głębokim poważaniu, wewnątrz aż się gotował.
,,Nie wątpię, Śmierciożerco...'' To zdanie dudniło w jego głowie wciąż i wciąż. Miał ochotę kogoś pobić. I nawet wiedział kogo.
-Diable!-krzyknął od wejścia.
Blaise spojrzał na niego ponad głową Millicenty, którą nawiasem mówiąc właśnie soczyście całował. W pobliżu nie było Daphne, co oznaczało, że wysłał ją za jakaś pierdołą byleby tylko wyrwać chwilę z drugą ślizgonką sam na sam. O dziwo reszty rozwrzeszczanego babińca również nie było.
-Czemu się tak drzesz Smoku?-zapytał przyjaciel odrywając usta od rozpływającej się w jego objęciach dziewczyny.
-Idziemy- zakomenderował- Już.



~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~~*~ ~*~ ~*~ 

To już trzeci rozdział :) Czwarty jest napisany, czeka jedynie na korektę :) Jeśli chodzi o literówki, błędy itp itd z góry przepraszam i proszę o informację jeśli się czegoś dopatrzycie :) Poprawię tak szybko, jak się da. 
Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz